6 kwietnia 2014

Chapter Eight


***


O zmierzchu wszyscy z bractwa znajdowali się na swoich pozycjach przygotowani do walki. Do drzwi domu Łowców zapukała zakapturzona postać. James odsunął się trochę. Drzwi się otworzyły i stanął w nich jakiś Łowca.
-Czego?- warknął
-Czy moglibyście wszyscy wyjść z tego domu zanim go podpalę?- poprosił grzecznie chłopak. Łowca ujrzał błysk w oku nieznajomego i już wszystko było jasne. Upadły anioł zatopił kły w jego szyi. Wyciągnął ciało na zewnątrz i stanął z nim na podwórku.
-Hej, Hektor! Zobacz kogo ja tu mam!- zawołał. Z okna ktoś wystrzelił drewnianą strzałę. 
-Idziesz za mną albo ty będziesz następny!- brunet podpalił ciało Łowcy i rzucił nim w dom. Ogień od razu się rozprzestrzenił. Przestraszeni ludzie zaczęli uciekać i biec w stronę Jamesa. Byli naprawdę wściekli. Chłopak rozłożył swoje czarne jak smoła skrzydła i poleciał w głąb lasu. Łowcy od razu ruszyli za nim. Trafili na leśną polanę, na której środku stała złotowłosa dziewczyna. Spojrzała na nich gniewnie i dookoła polany pojawił się ogień. Łowcy zostali uwięzieni w okręgu a zza drzew wyłaniały się mroczne postacie. Bez ani chwili wahania wszyscy rzucili się na siebie i zaczęła się krwawa walka. James za pomocą swojej mocy próbował znaleźć Hektora ale widok uniemożliwiły mu śnieżnobiałe skrzydła. Do walki włączyli się ci dobrzy. 
-Witaj kochany. Chyba mamy rachunki do wyrównania- warknęła anielica i rzuciła się na bruneta. Walczyli ze sobą zażarcie używając nawet nadprzyrodzonej mocy. Atak, unik, kolejny atak itd. Szanse na wygraną miał każdy z nich gdyż bitwa była bardzo wyrównana. Nagle Anabell dostrzegła kątem oka przerażający obrazek. Hektor dopadł Carlosa. Przygwoździł go do ziemi i miał właśnie poderżnąć mu gardło. Dzięki nagłemu przypływowi siły Anielica jednym ruchem odepchnęła od siebie Jamesa rzucając go w ogień i biorąc pierwszą lepszą rzecz rzuciła nią prosto w Łowcę. Przedmiot, który okazał się być drewnianym kołkiem wbił się prosto w szyję Hektora, a jego ciało bezwładnie opadło na Latynosa. Carlos z przerażeniem i dezorientacją spojrzał na  Anę. Dziewczyna dostrzegła w jego oczach łzy bólu, cierpienia i... zawiści? Gdy wszyscy zorientowali się co właśnie się stało, gwałtownie zamilkli. Wpatrywali się na zmianę w Hektora i Anabell. W głowie dziewczyny rozpętała się burza. Myśli bombardowały ją z zawrotną prędkością. Nie docierało do niej nic. 
-Ana..- odezwał się drżącym głosem Latynos. Podniósł się z ziemi i powoli do niej podszedł. Po drodze chwycił kawałek drewna leżący na trawie. Stanął bardzo blisko niej, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, zamyślił się na chwilę i już wiedział co powiedzieć.
-Przez ostatnie  trzy dni sprawiłaś, że moje nastawienie do świata, a przede wszystkim do Nadnaturalnych. Gdyby nie ta cała wojna zapewne jutro, może po jutrze odszedłbym od Łowców, postawił się ojcu ale... zabijając go zaprzeczyłaś wszystkiemu czego mnie uczyłaś. Ojciec był jedyną rodziną jaka mi została i mimo wszystko chciałem żeby żył, a teraz jestem sam. I w dupie mam co teraz powiesz czy zrobisz. Ja zaczynałem cię nawet lubić a teraz nie chcę cię znać. Znajdę sobie innego anioła... po prostu, wypierdalaj z mojego życia! Chciałaś mnie naprawić a tylko pogorszyłaś sprawę- wyznał wszystko co leżało mu na sercu. Wszystko oprócz jednej, najważniejszej rzeczy. Oprócz tego, że się zakochał. I to bolało najbardziej. 
-Przepraszam- szepnęła dziewczyna po czym padła na kolana. 
-Przepraszam!- wydarła się. Carlos nie wiedział czy ona mówi do niego czy do kogoś innego.
-To my już idziemy. Nasz cel został zlikwidowany- wtrącił się James
-Nie! Nigdzie nie idziesz pojebańcu jeden! To przez ciebie! Ty mnie przebiłeś kołkiem z wampirzą krwią! Przez ciebie jestem potworem!- naskoczyła na niego Anielica. Bowiem gdy do organizmu anioła dostanie się krew wampira, anioł staje się upadłym.
-Zakaziłeś ją krwią?- do rozmowy przyłączył się Kendall wyraźnie  wkurzony.
-A co to ma do rzeczy?- wywrócił oczami Latynos. Miał już tego wszystkiego dość.
-Bo jeżeli ona zamieni się w upadłego anioła to zabije nas wszystkich jednym ruchem ręki. Jest zbyt silna- wyjaśnił Logan. I nagle wszystko stało się jasne. Anabell, którą znał Carlos nigdy nie skrzywdziłaby jego ojca, ale Anabell, którą stworzył James zabiła go z zimną krwią, a teraz te dwie Anabell walczą między sobą w jednym ciele. 
-Ja.. nie wiedziałem- James pobladł. Było mu bardzo smutno. Nie miał zamiaru niszczyć nikomu życia. 
-Zabierzcie mnie do Minnesoty- poprosiła Anabell. W jej głowie powstał już plan. Pożegnała się z bratem i Loganem po czym wtuliła się w Carlosa i zemdlała. James zaoferował swoją pomoc w ramach rekompensaty. Chwycił Latynosa i wzniósł się w powietrze. Leciał najszybciej jak tylko mógł i dzięki wskazówką chłopaka po godzinie znaleźli się na tej samej polanie, na której kiedyś zginęły Anabell i Abbigail. James zostawił ich tam i ruszył do lasu na polowanie. Anielica nagle się obudziła.
-Jesteśmy na miejscu, prawda?- spytała nieco sennym głosem
-Tak... przepraszam, nie wiedziałem- spuścił głowę. Było mu strasznie głupio, że tak na nią nakrzyczał.
-Nic się nie stało, ale może stać. Dla bezpieczeństwa twojego i innych musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko o co cię poproszę, dobrze?- spojrzała mu prosto w oczy
-Obiecuję- zgodził się. Dziewczyna rozłożyła swoje śnieżnobiałe skrzydła i popatrzyła na niego niebieskimi już oczami.
-Wyrwij mi skrzydła- poprosiła.
-Co?!- zdziwił się Latynos. Tego się nie spodziewał lecz widząc jej spojrzenie przytulił ją mocno i jak najszybciej wyrwał skrzydła. Anabell jęknęła z bólu. Zaczęła płakać.
-Teraz musisz mnie zabić...- chłopak otworzył usta aby zaprzeczyć lecz dziewczyna mu przerwała- ... proszę. I nie zadawaj zbędnych pytań. Zrozumiesz jak będzie po wszystkim. Poradzisz sobie...- anielica zaczęła powoli tracić przytomność.
-Nie dam rady żyć bez mojego aniołka. Kocham cię- chłopak sam siebie zaskoczył tym co powiedział.
-Umysł czasem płata nam różne figle ale tylko dzięki miłości jesteśmy w stanie rozróżnić to co jest prawdziwe od tego co nie istnieje. Niedługo się spotkamy- ich usta złączyły się w pocałunku pełnym miłości, słodkości, szczęścia i oddania. Nie przerywając, Carlos wyciągnął z kieszeni drewniany kołek i wbił go dziewczynie prosto w serce. Ze łzami w oczach ułożył jej ciało na trawie i delikatnie zamknął jej oczy. Odwrócił się do niej plecami i próbował się opanować. Wtedy... kiedy jego ojciec zmarł miał tylko zaszklone oczy lecz teraz... pierwszy raz od śmierci swojej siostry po policzkach płynął mu potok łez. Płakał. Z bólu i z bezsilności. Zakochał się, a teraz  wbił jej kołek w serce. 
-Carlos?- usłyszał znajomy głosik. Odwrócił się lecz ciała Anabell tam nie było. Zniknęło. Po prostu wyparowało. 
-Nie poznajesz mnie?- znowu ten głos. Nagle ją dostrzegł. Pomiędzy drzewami stała znajoma postać...

***

Coraz gorsze mi wychodzą te rozdziały... czyta to ktoś w ogóle? Jeśli tak to zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza, bardzo was proszę. Następny rozdział za tydzień. Życzę miłego dnia,
Nina xoxo

3 komentarze:

  1. Genialny rozdział, ale to napięcie jest nie do zniesienia xD czekam :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham cię! Zabiłaś ją i ożywiłaś! Uuuu jak ja cię za to kocham. Czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, nie przesadzaj, jest sietnie xo

    OdpowiedzUsuń