17 listopada 2014

Chapter Twelve





***




Musi być jakiś sposób aby się stąd wydostać, myślała Anabell. Skoro raz udało jej się opuścić to okropne miejsce i pojawić się na Ziemi w postaci ducha (bo tak właśnie tłumaczyła to co się stało), to chyba uda jej się to powtórzyć. Rozmyślania dziewczyny przerwał jeden ze Strażników. Wszedł do celi i postawił na ziemi tacę z jakąś papką po środku.
-Jak wrócę, ma tego nie być- warknął i wyszedł. Z wielkim trudem doczołgała się do tacy. Wciąż odczuwała olbrzymi ból przy każdym ruchu. Kupka dziwnej mazi spoczywała na talerzu. Anabell miała wrażenie, że to coś zaraz zacznie się ruszać. 
-Ej! Co to ma być?!- krzyknęła na tyle głośno aby usłyszeli ją Strażnicy.
-Twój obiad- odparł ten przy okienku. Z tego co zauważyła dziewczyna on był najmłodszy i chyba nie specjalnie podobała mu się ta robota. Gdyby nie to, że jest Strażnikiem może zostaliby przyjaciółmi. 
-Że niby ja mam to zjeść?- spojrzała na niego. Chłopak nic nie odpowiedział ale w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Prośba? Mimo wszystko Ana nawet nie dotknęła tego czegoś. Wróciła na swoje poprzednie miejsce  i... tak, znów myślała o Carlosie. Na początku chciała wymazać go z pamięci i zająć się czymś innym ale po prostu nie potrafiła. Na myśl o nim czuła w środku takie przyjemne ciepło. Całowali się. To było niesamowite uczucie. Wcześniej nie przyznawała się do tego ale... chłopak strasznie się jej podobał. Zakochała się w swoim podobiecznym- kolejna rzecz której Aniołowi robić nie wolno. Historia pamięta tylko jeden taki przypadek, który zdażył się całkiem niedawno. Właściwie było to rok przed narodzinami Anabell. Archanioł Gabriel zakochał się w człowieku. Jego miłość była tak wielka, że aby zostać z ukochaną pozwolił aby pozbawiono go wszystkich mocy i zgodził się na wygnanie. Niestety kilka lat później jego ukochana zmarła. Gabriel został sam i nie mógł już powrócić do Nieba. Od tamtej pory żyje między ludźmi. Tą historie Anabell usłyszała podczas szkolenia na Anioła Stróża. Uważała wtedy, że Gabriel był strasznym głupcem skoro porzucił życie w Niebie dla człowieka, ale teraz... Anabell zrobiła by to samo co on aby być przy Carlosie. 
-Miałaś to zjeść!- do celi wparował jeden z najbrutalniejszych Strażników.
-Nie włożę tego do ust- warknęła dziewczyna
-Ooo naprawdę?- uśmiechnął się złośliwie. Chwycił Anę za włosy i przyciągnął ją do siebie. Unieruchomił ją w dość bolesny sposób i zaczął wpychać jej jedzenie do ust. Ta papka była okropna. Dziewczyna myślała, że zaraz zwymiotuje. Kiedy zjadła już wszystko Strażnik puścił ją i wyszedł zabierając ze sobą tacę. Teraz rozumiała o co chodziło temu młodemu Strażnikowi. Chciał ją ostrzec. Może jeszcze uda im się zaprzyjaźnić? Ale najpierw, dziewczyna musi znaleźć sposób aby więcej tego nie jeść. Przyjrzała się uważnie celi w której siedziała. Ściany były gładkie i tylko na podłodze znajdowały się zadrapania. Zapewne powstały przez osoby, które siedziały tu przed nią. Jedynie rysa w kącie pod tym śmiesznym okienkiem wyglądała dziwnie. Anabell zbliżyła się do niej i dotknęła jej opuszkami palców. Zaraz... to nie jest rysa. To dziura! I to dość spora. Dla Strażników była niewidoczna ponieważ wejście do niej stanowił bardzo malutki otwór. To świetna kryjówka na tą obrzydliwą papkę, ucieszyła się dziewczyna. I wtedy znów się to stało. Pojawiła się w pensjonacie pani Cross. Znała to miejsce ponieważ często dorabiała tu sobie jako sprzątaczka. Zjawa chodziła po korytarzach nie za bardzo wiedząc gdzie się udać. I zobaczyła Go. Był tam samo przystojny jak wcześniej, tak samo tajemniczy, tak samo zamknięty w sobie. Wyglądał jak seryjny zabójca. Był nim. Tydzień temu nim był. Teraz próbował się zmienić. Z marnym skutkiem. Ana widziała jego muskuły. Owszem, był silny. Jednak to człowiek. Może nie do końca? Z każdym krokiem wyraźniej widziała jego twarz odbijającą się w oknie. Bóg śmierci. Tak, teraz tak go będzie nazywać. Grecki Ares dzisiejszych czasów. Dziewczyna była wzruszona. Jej ukochany siedział tuż przed nią. Był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko... wstał. Pobiegł gdzieś przelatując przed nią. Widziała strach w jego oczach. A potem znów zaczęła znikać. Wracając do rzeczywistości jej umysł wypełniała tylko jedna myśl. Hybrydy. Hektor tworzył hybrydy aby mogły go kiedyś obronić. Nie zdążyły, a dom spłonął. Bestie są na wolności. Anabell musi się stąd wydostać. Musi wrócić.






Carlos nie zastanawiał się długo. Już następnego dnia uciekł z pensjonatu. W pamięci próbował odtworzyć właściwą drogę. Dlaczego wszystkie drzewa w lesie wyglądają tak samo? Nie wyglądają. Zostawiła wskazówki. To dobrze, przynajmniej dla niego. Przypomniał sobie jak pokazała mu zwierzęta, tyle życia, którego nie widać gołym okiem. Stanął w miejscu i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w wiatr, szum liści, śpiew ptaków. Gdy otworzył oczy sarna stała na przeciwko niego. Ruszył za nią w głąb lasu. Szli długo, aż rozpoznał jezioro. To tu pierwszy raz jej uwierzył. Spojrzał na zwierzę. Było piękne, czyste, nieskażone grzechem stworzenie.
-Dziękuję- kiwnął głową w stronę sarny. Zrobiła ten sam gest i uciekła. Podszedł do rumowiska skał i odnalazł jaskinię. Pełen obaw wszedł do środka.
-Nie bądź taki pewny siebie! I tak ja wygram!- usłyszał śmiechy z wnętrza domu. Jeszcze jedne drzwi. Wszyscy umilkli.
-Cześć!- pomachał mu blondyn siedzący na kanapie. Razem z rudzielcem od tego Upadłego grali w gry video. Kawałek dalej na krześle siedział Logan. Przypatrywał się im z dziwnym wyrazem twarzy pijąc coś ciemnego z butelki. Krew, domyślił się chłopak.
-Musimy pogadać- Latynos przełknął nerwowo ślinę.
-Owszem. Mamy wiele tematów do rozmów- wampir bacznie mu się przyglądał
-Siadaj- dodał już poważnie Kendall wyłączając grę.
-Ej!- zaprotestował Rudy- wygrywałem!
-Dokończymy kiedy indziej. Mamy ważne tematy do omówienia, a jeśli chcesz się do czegoś przydać, idź po Jamesa- westchnął blondyn. Poczekali. Brunet wszedł do pomieszczenia poddenerwowany a chwilę za nim blond czarownica jeszcze bardziej wściekła niż zwykle.
-O co chodzi?- Upadły Anioł spytał Carlosa
-Pomijając wszystko dotyczące.. Anabell- zaciął się- hybrydy.
-Co?- zdziwił się Logan
-Mój... Hektor stworzył hybrydy. Już kiedy byłem mały podejrzewałem, że coś kombinuje. Zamykał się w piwnicy i coś robił. W całym domu było słychać krzyki i dziwne dźwięki. Kiedy pewnego razu się go zapytałem o co chodzi on odpowiedział, że to nie moja sprawa, a jak będę drążył temat to zrobi ze mną to samo co z nimi. Nie pytałem więcej. Mimo wszystko ciekawość zżerała mnie od środka. Zakradłem się tam pewnej nocy. Hektor zostawił przez nieuwagę otwarte drzwi. Widziałem jak ich torturował. Wszędzie było pełno krwi, a wampir siedzący na podłodze zaczął się zmieniać. Nagle stał się wilkołakiem. Rzucił się w moją stronę ale ktoś go powstrzymał. Olivier też tam był. Nie wydał mnie ojcu, a ja już więcej tam nie wracałem. Teraz już wiem co się tam działo. Hektor wiedział, że kiedyś dojdzie do bitwy. Musiał przeczuwać, że Olivier go zdradzi i się zabezpieczył. Stworzył kilka hybryd, które po jego śmierci miały mordować innych- wyjaśnił Carlos
-No i co z tego?- mruknęła czarownica
-To, że te bestie są teraz na wolności, głodne i wściekłe, i że zaczną mordować ludzi i Nadnaturalnych z tego miasta i okolic- stwierdził James.
-No to mamy problem- podsumował Kendall...



***


Witam serdecznie po długiej przerwie! Kończymy z nudnymi rozdziałami i zaczynamy mordować i lać krew! Kto się cieszy? Pozdrawiam,

Nina xoxo

24 września 2014

Chapter Eleven


***


Kendall siedział przed telewizorem z piwem w ręce i oglądał mecz piłki nożnej. Pogodził się ze śmiercią siostry. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział iż James nie kłamie. Pozwolił mu nawet pomieszkać tu przez jakiś czas z tą czarownicą i rudzielcem. Martwił się tylko o Logana. To Anabell zawsze powstrzymywała go od najgorszych rzeczy, a teraz? Bał się, że jego przyjaciel znów zatraci swoje człowieczeństwo. Niepokoiło go również to, że niedługo będą musieli porozmawiać z tym Łowcą. Cholera.
Wampir wrócił do domu około 3 nad ranem. Kendall jeszcze nie spał. W pewnym sensie czekał na niego.
-Tylko mi nie mów, że kogoś zabiłeś- jęknął blondyn widząc przyjaciela.
-Paru Łowców. Nic więcej. Dziewczyna przeżyła o ile ktoś ją znalazł- mruknął szatyn. Nie był w nastroju do poważnych rozmów.
-Pozwoliłem tym zakapturzonym zostać u nas przez jakiś czas- ciągnął dalej Kendall- A niedługo musimy pogadać z Carlosem.
-Spoko- uciął Logan. Był spokojny. Marzył jedynie o łóżku i krótkiej drzemce.
-Wszystko w porządku?- dopytywał się wilkołak zaskoczony zachowaniem przyjaciela.
-Tak, jest ok- odpowiedział wampir i zaszył się w swoim pokoju. Kendall usiłował wymyśleć jakieś racjonalne wytłumaczenie dla tej rozmowy lecz nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. W końcu zwalił całą winę na alkohol i przemęczenie...





Tej nocy i Carlos nie mógł zmrużyć oka. Był wykończony zarówno fizycznie jak i psychicznie jednak coś nie pozwalało mu spać. Chodził po całym budynku nie wiedząc co ze sobą zrobić. W jego głowie panował istny chaos. Różne myśli bombardowały go z prędkością światła. Łzy tak długo cisnęły się do oczu, że w końcu dla świętego spokoju pozwolił im wypłynąć. Uspokoiło go to. Usiadł na parapecie i wpatrywał się w ciemny las. Próbował uporządkować myśli. On, syn najpotężniejszego Łowcy, zakochał się w swoim własnym Aniele Stróżu. Zapomniał o ojcu. W końcu wyzwolił się z pod jego wpływu i mógł sam decydować o swoim życiu. W głębi duszy nawet się cieszył z jego śmierci. Wszystkie jego emocje związane były teraz z Anabell. Dotarło do niego, że ta istotka wcale go nie zmieniła. Ona tylko pokazała mu jaki jest na prawdę. To całe zabijanie Nadnaturalnych, nienawiść jaką żywił do innych ludzi- to była tylko maska, którą zakładał aby podlizać się ojcu. Kiedy w końcu ją zdjął poczuł się szczęśliwy. Czuł się jakby na nowo zaczynał swoje życie. Niesamowite. W tym momencie dotarło również do niego jak bardzo kocha Anabell, jak bardzo chce aby była z niego dumna, jak chce ją zobaczyć lub usłyszeć jej głos. Powiedzieć jak bordzo mu pomogła i podziękować. Pocałował ją przecież! Ten gest upewnił go, że ona również go kocha. Ale dlaczego musiała odejść? "Bo nie chciała być zła" podpowiadał mu rozum. Tak. Chłopak nie umiał sobie wyobrazić dziewczyny zabijającej Nadnaturalnych i ludzi dla własnej przyjemności. Zrozumiał dlaczego wolała odejść. "Ale już raz odeszła i wróciła prawda?" tym razem odezwało się jego serce. I poczuł coś zupełnie nowego. Wypełniła go nadzieja, że jeszcze kiedyś ją zobaczy. To silna dziewczyna i nie da sobą tak łatwo pomiatać, stwierdził. Uśmiechnął się do swojego odbicia w szybie. Nagle dotarło do niego coś o czym zapomniał. Hektor miał w domu broń, a teraz gdy dom spłonął ta broń jest na wolności i będzie chciała się zemścić...




-James przypomnisz mi dlaczego zgodziłeś się tu zostać?- spytała wkurzona blondynka. Nie podobało jej się, że nagle zmienili plan działania.
-Bo ci kolesie są w stanie nam pomóc, a poza tym jestem im coś winien- warknął brunet. Dziewczyna działała mu na nerwy od kąd tu przyszli. 
-Przypomnieć ci kim jesteś? Upadłym Aniołem! Powinieneś ich zabić zamiast im pomagać!- ciągnęła dalej.
-Wiem kim jestem i co powinienem robić a ty nie powinnaś wtrącać się do mojego życia bo zamiast ich zabiję ciebie!- wybuchnął. Miał jej dość. Pragnął aby się w końcu zamknęła.
-Nie zapominaj kto tu jest silniejszy!- warknęła czarownica i wszystkie świece w pomieszczeniu zapłonęły.
-Że niby ty? Uważaj bo zaraz pęknę ze śmiechu- roześmiał się. Dziewczyna dłużej nie wytrzymała. Użyła swoich mocy aby zadać mu ból. James nie pozostawał jej dłużny. Ignorując potworny ból rozwinął skrzydła i również użył mocy. Z nosa Jess popłynęła stróżka krwi. Dostała dreszczy i ledwo co kontunuowała atak. W końcu się poddała. Dłuższe używanie mocy mogłoby ją zabić. James również przestał. Dał dziewczynie chwilę oddechu po czym chwycił ją za szyję i przydusił do ściany. 
-Jeszcze raz będziesz dyktować mi co mam robić albo kwestionować moje decyzje a skończę z tobą raz na zawsze- wycedził przez zęby.
-Nie zrobisz tego- wydusiła z siebie czarownica.
-Jesteś tego pewna?- brunet wzmocnił uścisk. Milczała. Puścił ją w końcu. Dziewczyna łapczywie łapała powietrze. Jeszcze chwila a by ją udusił. James usiadł w fotelu i powoli się uspokajał. W takim stanie zastał ich Ethan. Rudzielec trzymał na rękach swoją kotkę. Widocznie kręciła się w pobliźu.
-Co znowu zrobiłaś Jessica?- zwrócił się do kuzynki.
-Nie twoja sprawa- syknęła wbijając gniewne spojrzenie w Jamesa. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że tak ją potraktował. Przysięgła sobie, że się zemści i nawet jego ładna buźka jej nie powstrzyma...


***

Hey! Ho! No więc na dziś to tle. Jak to mówi moja pani od polskiego "krótko zwięźle i na temat". Hym.. mam wrażenie, że niektórzy mogą pogubić się w treści rozdziałów bo są dość zawiłe. Zapewne nie za bardzo jeszcze to rozumiecie ale z każdym kolejnym rozdziałem postaram się wam to wszystko wyjaśnić i pisać prościej. A jeśli nadal czegoś nie zrozumiecie to piszcie na mojego maila:

ninaaniol.1999@gmail.com

Z chęcią odpowiem na wasze pytania ;) Życzę powodzenia w szkole i wszystkiego dobrego dla moich kochanych czytelników, pozdrawiam

Nina xoxo

3 sierpnia 2014

Chapter Ten



***


-W imieniu Boga, Niebiański Sąd uznaje oskarżoną, Anabell C. winną zarzucanego jej czynu zabójstwa człowieka i zatajanie istotnych informacji przed swoim podopiecznym, Carlosem Peną,  i skazuje ją na 5 lat pozbawienia wolności w czyśćcu  oraz nakazuje odebranie jej wszelkiej mocy, którą otrzymała stając się Aniołem Stróżem. Proszę zaprowadzić ją do celi- o ławę zastukał młotek i wszyscy się rozeszli.
-Nie! Nie możecie!- wydzierała się lecz nikt nie chciał jej słuchać. Została tylko ona i czworo Strażników. Po chwili pojawił się jeden z Archaniołów.
-Nie możecie mi tego zrobić! Ja muszę wrócić na Ziemię! Oni mnie potrzebują!- rzuciła się mu na szyję.
-Zrozum złotko, że twoi przyjaciele świetnie radzą sobie sami i są bez ciebie szczęśliwsi- warknął i chwycił dziewczynę boleśnie za ramiona. Odsunął ją na bezpieczną odległość i spojrzał jej w oczy. Zamilkła. Przestała płakać. Archanioł wprowadził ją w trans. Zaczął odbierać jej moc. Anabell czuja się jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. To był potworny ból jednak nie umiała się poruszyć ani nic powiedzieć. Z każdą chwilą było coraz gorzej. W końcu Archanioł ją puścił. Upadła na ziemię jak szmaciana lalka. Rozpłakała się i zaczęła wrzeszczeć. Nigdy jeszcze nie czuła takiego bólu, takiej pustki w sobie. Archanioł odszedł a Strażnicy chwycili ją za ręce i zaciągnęli do czyśćca. Wrzucili ją brutalnie do celi powodując dodatkowy ból. Nigdy nie pomyślałaby, że tak właśnie wygląda czyściec. Pomieszczenie, cela, w którym się znajdowała było zupełnie puste. Idealnie gładkie ściany, drzwi zamykane na kilka zamków różnego rodzaju i tylko małe okienko przez, które dodatkowo obserwował ją jeden ze Strażników. Tu było o wiele gorzej niż w normalnym więzieniu. Anabell oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Chciała zapaść w śpiączke i obudzić się dopiero po tych 5 latach. Gdyby to było możliwe wolałaby umrzeć niż tu siedzieć. Coś było nie tak i doskonale o tym wiedziała. Niebiański Sąd nie powinien tak postąpić. Gdyby tylko wiedziała jak się stąd wydostać... w tym momencie zasnęła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Znalazła się w znajomyn lesie. Był środek nocy. Nagle zza krzaków wybiegł Logan. Był cały umazany krwią. Padł na ziemię i zaczął płakać.
-Loguś...- Anabell podeszła do niego i delikatnie pogłaskała po włosach. W tej samej chwili łzy wampira zamieniły się w krew. Padała na ziemię gęstymi kroplami tworząc niewielką kałużę. Dziewczyna wpadła na pewien pomysł. Umoczyła palce w krwi i nabazgrała szybko napis. Zastanawiała się czy się podpisać. Zdecydowała że napisze tylko "AC" i gdy tylko to zrobiła znikła. Znów siedziała w celi. Wszystko było by normalne gdyby nie to że palce miała brudne od krwi. Nie swojej krwi... 




Kiedy człowiek usłyszy coś szokującego przechodzi przez kilka etapów. Najpierw stoi w miejscu, nie rusza się, próbuje to pojąć. Następnie dociera do niego wszystko i wtedy albo wybucha płaczem, albo chce ukryć wszystko w środku. Po tem etap intensywnego myślenia. Człowiek myśli o wszystkim, próbuje uciec od tego, szuka dobrego wytłumaczenia dla całej sytuacji. Gdy w końcu zrozumie swoją głupotę rozpoczyna się złość i agresja. Wszystko go denerwuje, ma ochotę coś rozwalić, kogoś pobić. Nadpobudliwość bardzo szybko mija. Człowiek staje się pusty w środku. Bez jakichkolwiek emocji. Zaczyna szukać winnego dla całej tej sytuacji. Kiedy go nie znajdzie obwinia siebie. Przechodzą mu przez głowę myśli samobójcze. Użala się nad sobą, popada w depresje, niekiedy nawet w obłęd, sięga po używki. Mija pewien okres czasu. Z pozoru wszystko wraca do normalności. W środku jednak człowiek bije się z myślami. Nadal nie wie co jest dobre a co złe. W końcu odważy się komuś wygadać. Wszystkie emocje wychodzą na zewnąrz i w końcu zaznaje spokoju. Dopiero teraz jego życie znów może w pełni wrócić do normalności. U Nadnaturalnych jest inaczej. Liczba etapów drastycznie się kurczy. Szok. Złość. Znalezienie winnego. Zabójstwo. Spokój. U nielicznych występóją również wyrzuty sumienia. Dwa różne schematy dotyczące dwóch różnych gatunków. Jednak jest cecha wspólna. Zarówno człowiekowi jak i Nadnaturalnemu przyjdzie kiedyś za to zapłacić. Jedna decyzja, która może zaważyć na całym ich przyszłym życiu...




Słowa nagle zawięzły mu w gardle. Dotarła do niego cała powaga sytuacji. Zabił. Zabił kogoś kogo kocha. Zrobił dokładnie to samo co On. Nie, on nie zostanie potworem. Spłaci swój dług w inny sposób. Zmieni się. I nakłoni do zmiany innych. Musi to zrobić. Dla Niej. Dla siebie. Życia już nikomu nie zwróci ale dzięki temu upora się z bólem. Rozpocznie całkiem nowe życie. Nawet nie wie jak bardzo świat chce go jeszcze ukarać. Nie wie, że to dopiero początek jego cierpienia. Zmieni się i to mu pomoże przetrwać. Spełniła swoje zadanie choć nie koniecznie takim sposobem jakim chciała. Ona zostanie za to ukarana. On może żyć dalej i spróbować wszystko naprawić. Wszystko zmienić. Na lepsze oczywiście. Lecz nie będzie zmiany bez poświęcenia. Co On poświęcił? Rodzinę, miłość, szczęście. Co jeszcze musi poświęcić? Siebie. On jest kluczem do sukcesu, do nowego lepszego życia. On jest najważniejszym pionkiem w grze. Od Niego zależą dalsze losy Ziemi i wszystkich istot na tej planecie. Od Niego  zależy czy Ona powróci. Niby wszystko układa się w jedną logiczną całość, jednak On jeszcze tego nie rozumie. Jeszcze nie zna świata Nadnaturalnych ale go pozna. Dowie się wszystkiego co mu potrzebne i ocali ją, ocali ich, ocali siebie. Powiedział to w końcu.
-Anabell nie żyje. Zabiłem ją.




Łowcy nie wiedzieli co zrobić, co myśleć. Po chwili namysłu odezwał się Olivier.
-Tak po prostu ją zabiłeś? 
-Poprosiła mnie o to
-Ciekawe... czy stało się coś jeszcze?
-Abbi wróciła- szepnął i z cienia wyszła dziewczyna. Olivier nie poznał jej w pierwszej chwili. Urosła i to bardzo. Zmieniła się. Zresztą ostatni raz widział ją jak była zaledwie czteroletnim dzieckiem. Wtedy umarła. Jednak teraz stoi przed nim. Żywa.
-Witaj Olivierze. Przypuszczam, że teraz ty tu rządzisz- przywitała się
-Ty żyjesz- odparł nadal w szoku.
-Owszem i mam się dobrze. Może gdzieś się schowamy? Nie chciałabym znowu umierać, a to jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę to, że o śmierci Anny niedługo dowie się jej brat i ten nieobliczalny wampir- stwierdziła. Wszyscy się z nią zgodzili. Ich dom spłonął i nie mają broni ani schronienia. Na razie. Na ich szczęście właścicielka jedynego baru w miasteczku prowadziła również pensjonat i zgodziła się udostępnić im kilka pokoi. W samą porę...




Wampir wpadł w szał. Tym razem błagania Kendalla nie pomogły. Zniknęły wszelkie zahamowania. W zaledwie kilka sekund przebiegł dystans dzielący go od byłego domu Łowców. Teraz zastał tam jedynie popiół i resztki drewnianej konstrukcji. Powróciły bolesne wspomnienia." Pożar. Wszechobecny ogień. On i jego bohaterka. Uratowała go za cenę własnego życia." Nagle ich dostrzegł. Trzech Łowców ładowało pistolety resztką drewnianych naboi. Nie zdążyli. Logan rzucił się na nich połyskując szkarłatnymi oczami. Jednego pozbawił serca, drugiemu oderwał głowę, trzeciemu wgryzł się w tętnicę szyjną. Nie pozostawił ani kropelki krwi w jego ciele. To za mało. Ruszył dalej, w stronę miasta. Czuł ich strach. Wiedział, że gdzieś się chowają. Nie znalazł ich. Nagle kogoś usłyszał. Jakaś pijana dziewczyna wracała do domu z imprezy. Musi się tym zadowolić. Zaszedł ją od tyłu i wgryzł się w jej szyję. Umazał się krwią ale w tej chwili nie było to istotne. Postanowił zostawić ostrzeżenie. Zostawił dziewczynę żywą a jej krwią napisał na najbliższym budynku "Znajdę was". Wampir nawet nie wiedział jak blisko swojego celu się znalazł. Budynek, na którym pisał bym bowiem pensjonat. Wrócił do lasu i trochę ochłonął. Łza za łzą spływały po jego policzku kapiąc na leśne poszycie. Wstrząsały nim dreszcze a szloch stał się jeszcze głośniejszy. Poddał się. Usiadł na ziemi i czekał na śmierć. Nie miał zamiaru się z tąd ruszać. Wbił zamglony wzrok w ziemię i doznał szoku. Płakał krwią. Krwią, która na ziemi ułożyła się w napis. Napis, który zapamięta do końca swego marnego żywota. Napis, który w jednej chwili go otrzeźwił, dał mu siłę dzięki której wróci do normalności.

"Bądź silny. Cokolwiek się stanie nie poddawaj się. AC"


***

Hejka kochani! Przepraszam, że rozdział tak późno ale wakacje są i tak dalej.. W każdym razie chciałabym podziękować wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga i czytają notki. Mamy już 696 wyświetleń! Dziękuję wam bardzo! Czekam na komentarze i życzę miłych wakacji,

Ni Na xoxo

13 lipca 2014

Chapter Nine


*  *  *

Upadły Anioł postanowił,że zostawi ich samych, ale na wszelki wypadek będzie krążył po okolicy. Swoją drogą jeszcze nigdy nie był w Minnesocie. Ponoć to piękny i mroźny stan, zwłaszcza zimą. Pasował by tu. Z dala od miejskiego szumu, z dala od ludzi, których mógłby skrzywdzić, z dala od swoich bliskich. 
-Braciszku, to ja, Abbigail! Znowu żyję i jestem tu z tobą- po lesie roznosił się głos tajemniczej dziewczyny. Czyli juź po wszystkim. Zanim brunet stał się Upadłym, słyszał, że jeśli Anioł Stróż zostanie zabity przez swojego podopiecznego może przywrócić do życia bliską mu osobę. Czyżby tak właśnie się stało? Płacz. Latynos nie wytrzymał dłużej. James powoli wyszedł na polanę. 
-Chyba powinniśmy wracać- stwierdziła tajemnicza dziewczyna przyglądając mu się uważnie.

*  *  *


Blondyn wyciągnął z lodówki swoje ulubione piwo oraz torbę krwi AB Rh+ dla przyjaciela. Obydwoje siedzieli teraz przed telewizorem w salonie i oglądali mecz koszykówki. Los Angeles Lakers chwilowo wygrywali z Washington Wizards. 
-Ona nie wróci- stwierdził szatyn wpatrując się w ekran. 
-To nie jest pewne- odparł bez przekonania Kendall
-Nadzieja matką głupich- uciął Logan. Mimo to obydwoje chcieli zobaczyć Anabell całą i zdrową. Jeszcze nic nie jest przesądzone, pomyśleli.

-Gdzie on jest?- blondynka krążyła po krypcie zadając to pytanie po raz kolejny.
-Nie mam pojęcia- odpowiadał ze spokojem Ethan wpatrując się w płomień świecy. Kuzynostwo wróciło do ruin kościoła, gdzie wcześniej przetrzymywali Carlosa i Anabell. Uznali to miejsce za jedyną bezpieczną kryjówkę w okolicy. Jedyną jaką znali. Nietety reszta ich kompanów poległa w bitwie lub po prostu uciekła. Została tylko ich dwójka, zbyt oddana panu aby go opuścić.  W końcu po kilku godzinach oczekiwania drzwi do krypty otworzyły się i z ciemności wyszedł James.
-No w końcu! Już myślałam, że coś się stało- odetchnęła z ulgą Jessica.
-Stało się. Zrobiliśmy coś okropnego- szepnął załamany brunet. Opowiedział im o wszystkim nie pomijając żadnego szczegółu.
-Co teraz zrobimy?- spytał głeboko poruszony Ethan.
-Zostajemy tu. Musimy jakoś naprawić swoje błędy...

*  *  *


Ciemność. Głucha cisza. Nagle oślepiające, złociste światło. Trwało to chwilę. Dosłownie. Setną sekundy. Rozpoznała znajome przedmioty. Złota brama. Puchate chmury. Szybujące w górze Anioły. Zapewne Serafinowie lecą zagrać Panu jakąś piękną melodię. Trzy, dwa, jeden... zjawia się św. Piotr z grubą księgą w ręku. Zacznie się sąd. Tym razem będziw gorzej...
-Witam spowrotem w Niebiosach- uśmiechnął się- Anielski Sąd już czeka moja droga. - odnotował w księdze moje przybycie. Brama się otwarła. Jednak zamiast Raju pod stopami ukazała się marmurowa posadzka. Anielski Sąd. Nie brzmi zbyt przyjemnie, pomyślała i udała się niepewnie na przód. Na końcu korytarza znajdowała się okrągła sala. Wszystko zrobione było z białego marmuru wykończonego złotymi elementami. Po środku stała ława przysięgłych składająca się z trzech Archaniołów. Od nich zależy dalszy los każdego Anioła. Złotowłosy mężczyzna wstał, rozłożył olbrzymie skrzydła i przeczytał z papieru przed sobą.
-Anabell Conyckut , Anioł Stróż Carlosa Peny....

*  *  *

Witam Was kochani po długiej przerwie. Moja nieobecność spowodowana była wieloma rzeczami i nie będę się tu zbytnio rozdrabniać. Przepraszam Was za to bardzo i obiecuję, że teraz notki będą pojawiać się w miarę regularnie, czyli mniej więcej co tydzień w weekend. Mam nadzieję, że w ogóle ktoś to jeszcze czyta... No nic, pozdrawiam serdecznie i jak zwykle czekam na komentarze,

Ni Na xoxo

6 kwietnia 2014

Chapter Eight


***


O zmierzchu wszyscy z bractwa znajdowali się na swoich pozycjach przygotowani do walki. Do drzwi domu Łowców zapukała zakapturzona postać. James odsunął się trochę. Drzwi się otworzyły i stanął w nich jakiś Łowca.
-Czego?- warknął
-Czy moglibyście wszyscy wyjść z tego domu zanim go podpalę?- poprosił grzecznie chłopak. Łowca ujrzał błysk w oku nieznajomego i już wszystko było jasne. Upadły anioł zatopił kły w jego szyi. Wyciągnął ciało na zewnątrz i stanął z nim na podwórku.
-Hej, Hektor! Zobacz kogo ja tu mam!- zawołał. Z okna ktoś wystrzelił drewnianą strzałę. 
-Idziesz za mną albo ty będziesz następny!- brunet podpalił ciało Łowcy i rzucił nim w dom. Ogień od razu się rozprzestrzenił. Przestraszeni ludzie zaczęli uciekać i biec w stronę Jamesa. Byli naprawdę wściekli. Chłopak rozłożył swoje czarne jak smoła skrzydła i poleciał w głąb lasu. Łowcy od razu ruszyli za nim. Trafili na leśną polanę, na której środku stała złotowłosa dziewczyna. Spojrzała na nich gniewnie i dookoła polany pojawił się ogień. Łowcy zostali uwięzieni w okręgu a zza drzew wyłaniały się mroczne postacie. Bez ani chwili wahania wszyscy rzucili się na siebie i zaczęła się krwawa walka. James za pomocą swojej mocy próbował znaleźć Hektora ale widok uniemożliwiły mu śnieżnobiałe skrzydła. Do walki włączyli się ci dobrzy. 
-Witaj kochany. Chyba mamy rachunki do wyrównania- warknęła anielica i rzuciła się na bruneta. Walczyli ze sobą zażarcie używając nawet nadprzyrodzonej mocy. Atak, unik, kolejny atak itd. Szanse na wygraną miał każdy z nich gdyż bitwa była bardzo wyrównana. Nagle Anabell dostrzegła kątem oka przerażający obrazek. Hektor dopadł Carlosa. Przygwoździł go do ziemi i miał właśnie poderżnąć mu gardło. Dzięki nagłemu przypływowi siły Anielica jednym ruchem odepchnęła od siebie Jamesa rzucając go w ogień i biorąc pierwszą lepszą rzecz rzuciła nią prosto w Łowcę. Przedmiot, który okazał się być drewnianym kołkiem wbił się prosto w szyję Hektora, a jego ciało bezwładnie opadło na Latynosa. Carlos z przerażeniem i dezorientacją spojrzał na  Anę. Dziewczyna dostrzegła w jego oczach łzy bólu, cierpienia i... zawiści? Gdy wszyscy zorientowali się co właśnie się stało, gwałtownie zamilkli. Wpatrywali się na zmianę w Hektora i Anabell. W głowie dziewczyny rozpętała się burza. Myśli bombardowały ją z zawrotną prędkością. Nie docierało do niej nic. 
-Ana..- odezwał się drżącym głosem Latynos. Podniósł się z ziemi i powoli do niej podszedł. Po drodze chwycił kawałek drewna leżący na trawie. Stanął bardzo blisko niej, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, zamyślił się na chwilę i już wiedział co powiedzieć.
-Przez ostatnie  trzy dni sprawiłaś, że moje nastawienie do świata, a przede wszystkim do Nadnaturalnych. Gdyby nie ta cała wojna zapewne jutro, może po jutrze odszedłbym od Łowców, postawił się ojcu ale... zabijając go zaprzeczyłaś wszystkiemu czego mnie uczyłaś. Ojciec był jedyną rodziną jaka mi została i mimo wszystko chciałem żeby żył, a teraz jestem sam. I w dupie mam co teraz powiesz czy zrobisz. Ja zaczynałem cię nawet lubić a teraz nie chcę cię znać. Znajdę sobie innego anioła... po prostu, wypierdalaj z mojego życia! Chciałaś mnie naprawić a tylko pogorszyłaś sprawę- wyznał wszystko co leżało mu na sercu. Wszystko oprócz jednej, najważniejszej rzeczy. Oprócz tego, że się zakochał. I to bolało najbardziej. 
-Przepraszam- szepnęła dziewczyna po czym padła na kolana. 
-Przepraszam!- wydarła się. Carlos nie wiedział czy ona mówi do niego czy do kogoś innego.
-To my już idziemy. Nasz cel został zlikwidowany- wtrącił się James
-Nie! Nigdzie nie idziesz pojebańcu jeden! To przez ciebie! Ty mnie przebiłeś kołkiem z wampirzą krwią! Przez ciebie jestem potworem!- naskoczyła na niego Anielica. Bowiem gdy do organizmu anioła dostanie się krew wampira, anioł staje się upadłym.
-Zakaziłeś ją krwią?- do rozmowy przyłączył się Kendall wyraźnie  wkurzony.
-A co to ma do rzeczy?- wywrócił oczami Latynos. Miał już tego wszystkiego dość.
-Bo jeżeli ona zamieni się w upadłego anioła to zabije nas wszystkich jednym ruchem ręki. Jest zbyt silna- wyjaśnił Logan. I nagle wszystko stało się jasne. Anabell, którą znał Carlos nigdy nie skrzywdziłaby jego ojca, ale Anabell, którą stworzył James zabiła go z zimną krwią, a teraz te dwie Anabell walczą między sobą w jednym ciele. 
-Ja.. nie wiedziałem- James pobladł. Było mu bardzo smutno. Nie miał zamiaru niszczyć nikomu życia. 
-Zabierzcie mnie do Minnesoty- poprosiła Anabell. W jej głowie powstał już plan. Pożegnała się z bratem i Loganem po czym wtuliła się w Carlosa i zemdlała. James zaoferował swoją pomoc w ramach rekompensaty. Chwycił Latynosa i wzniósł się w powietrze. Leciał najszybciej jak tylko mógł i dzięki wskazówką chłopaka po godzinie znaleźli się na tej samej polanie, na której kiedyś zginęły Anabell i Abbigail. James zostawił ich tam i ruszył do lasu na polowanie. Anielica nagle się obudziła.
-Jesteśmy na miejscu, prawda?- spytała nieco sennym głosem
-Tak... przepraszam, nie wiedziałem- spuścił głowę. Było mu strasznie głupio, że tak na nią nakrzyczał.
-Nic się nie stało, ale może stać. Dla bezpieczeństwa twojego i innych musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko o co cię poproszę, dobrze?- spojrzała mu prosto w oczy
-Obiecuję- zgodził się. Dziewczyna rozłożyła swoje śnieżnobiałe skrzydła i popatrzyła na niego niebieskimi już oczami.
-Wyrwij mi skrzydła- poprosiła.
-Co?!- zdziwił się Latynos. Tego się nie spodziewał lecz widząc jej spojrzenie przytulił ją mocno i jak najszybciej wyrwał skrzydła. Anabell jęknęła z bólu. Zaczęła płakać.
-Teraz musisz mnie zabić...- chłopak otworzył usta aby zaprzeczyć lecz dziewczyna mu przerwała- ... proszę. I nie zadawaj zbędnych pytań. Zrozumiesz jak będzie po wszystkim. Poradzisz sobie...- anielica zaczęła powoli tracić przytomność.
-Nie dam rady żyć bez mojego aniołka. Kocham cię- chłopak sam siebie zaskoczył tym co powiedział.
-Umysł czasem płata nam różne figle ale tylko dzięki miłości jesteśmy w stanie rozróżnić to co jest prawdziwe od tego co nie istnieje. Niedługo się spotkamy- ich usta złączyły się w pocałunku pełnym miłości, słodkości, szczęścia i oddania. Nie przerywając, Carlos wyciągnął z kieszeni drewniany kołek i wbił go dziewczynie prosto w serce. Ze łzami w oczach ułożył jej ciało na trawie i delikatnie zamknął jej oczy. Odwrócił się do niej plecami i próbował się opanować. Wtedy... kiedy jego ojciec zmarł miał tylko zaszklone oczy lecz teraz... pierwszy raz od śmierci swojej siostry po policzkach płynął mu potok łez. Płakał. Z bólu i z bezsilności. Zakochał się, a teraz  wbił jej kołek w serce. 
-Carlos?- usłyszał znajomy głosik. Odwrócił się lecz ciała Anabell tam nie było. Zniknęło. Po prostu wyparowało. 
-Nie poznajesz mnie?- znowu ten głos. Nagle ją dostrzegł. Pomiędzy drzewami stała znajoma postać...

***

Coraz gorsze mi wychodzą te rozdziały... czyta to ktoś w ogóle? Jeśli tak to zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza, bardzo was proszę. Następny rozdział za tydzień. Życzę miłego dnia,
Nina xoxo