30 marca 2014

Chapter Seven




***



Anabell obudziła się w bardzo dziwnym nastroju. Coś było nie tak. Czuła to. Ubrała szybko niebieską koszulkę i czarne rurki po czym wybiegła z domu na bosaka. Ta sprawa nie mogła czekać. Jeśli coś się dzieje z Carlosem ona to czuje i tym razem również tak było. Biegiem rzuciła się przez las raniąc przy tym stopy. Nie zwracała nawet na to uwagi. Liczył się tylko czas. Po kilku minutach gwałtownie się zatrzymała. Pod jednym z drzew znalazła ślady krwi. Jej zdenerwowanie wzrastało. Jeśli chłopakowi coś się stało, ona za to odpowie i to przed Niebiańskim Sądem. 
-Niedobrze... Carlos!- zaczęła desperacko krzyczeć. Padła na ziemię i dotknęła plam krwi. Skupiła się na Latynosie i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Po chwili już wiedziała gdzie jest. Niestety jeszcze bardziej się zdenerwowała. Chłopak znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Anielica z powrotem zerwała się do biegu jednak nie dotarła zbyt daleko.  Została przebita drewnianym kołkiem na wylot...



Chłopak obudził się ze strasznym bólem głowy. Gdy dotknął tego miejscach na palcach poczuł coś lepkiego. Krew. Nie dobrze, pomyślał. Najgorsze było to, że nie wiedział gdzie jest a rana nadal krwawiła. Chciał usiąść lecz zakręciło mu się w głowie i upadł. Postanowił zostać w pozycji leżącej. Rozejrzał się dookoła. Wydawało mu się, że jest w jakimś starym lochu czy coś takiego. Nie widział dokładnie ponieważ w pomieszczeniu paliła się tylko jedna świeca. Usłyszał szelest- znak, że nie jest tu sam. Wszystko było na niekorzyść chłopaka i wiedział, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie jego jedyną szansą na ratunek była ta tajemnicza Anielica. A..And.. nie, Anabell. Tak głosił napis na karteczce, którą wyjął z kieszeni bluzy. W tak kiepskim świetle ledwo co go odczytał. Szmery robiły się coraz głośniejsze, a po chwili Latynos już wyraźnie słyszał czyjeś kroki na zewnątrz. Z doświadczenia jakie nabył będąc Łowcą wiedział, że to nie jedna osoba tylko co najmniej sześć. Ktoś chwilę majstrował przy zamku po czym drzwi się otwarły. Do środka wleciały promienie słoneczne oświetlając całe pomieszczenie. Teraz Carlos widział wyraźnie stare mury dookoła, łańcuchy przymocowane do ścian i mnóstwo plam krwi dookoła. Gdzie nie gdzie po rozstawiane były świeczniki z wypalonymi prawie do końca świecami. Wszystkie postacie wchodzące do lochu miały na sobie czarne płaszcze z kapturami. Ludzkie oko nie było w stanie dostrzec ich twarzy. Jako ostatni wszedł wysoki brunet. On jako jedyny nie założył kaptura, a na rękach trzymał ciało dziewczyny. Latynos próbował sobie przypomnieć czy ją zna jednak jej zidentyfikowanie było trudne, ponieważ była przykryta kocem. Chłopak widział tylko ogólny zarys jej sylwetki. Ułożono ją obok chłopaka a ręce skuli jej łańcuchami. Brunet machnął ręką i siedem z dziewięciu postaci wyszło zamykając za sobą drzwi. W lochu ponownie zapadła ciemność. 
-Estmath finela inxulio- szepnął ktoś po czym wszystkie świece się zapaliły. Obydwoje towarzysze bruneta zdjęli kaptury. Jedną z osób była złotowłosa dziewczyna o niezwykłej, nieco magicznej urodzie. Drugi był rudowłosy chłopak z uśmiechem na twarzy. Brunet przez chwilę zastanawiał się nad czymś po czym odezwał się do Latynosa przyjaznym głosem:
-Widzę, że już się obudziłeś. Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytania bo jak nie to będę musiał użyć siły- Carlos skinął głową na tak.
-A więc mój drogi, podobno jesteś jednym z Łowców, czy to prawda?
-Nie- Latynos sam był zaskoczony swoją odpowiedzią.
-Kłamiesz- syknęła dziewczyna
-Spokój! Pytanie numer dwa. Gdzie znajdę Hektora?- ciągnął dalej brunet
-Nie znam go- skłamał znowu 
-Ilu ma ludzi i jaką bronią dysponuje?- brunet robił się coraz bardziej nerwowy
-Nie wiem o kim mówisz- Carlos obstawał przy swoim.
-Chyba przyda ci się małe odświeżenie pamięci. Ethan! Pokaż koledze naszą zdobycz- brunet uśmiechnął się szeroko. Rudy posłusznie wykonał polecenie, zdjął płachtę z ciała leżącej obok dziewczyny. Carlos nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jego jedyna nadzieja na wydostanie się stąd jest tutaj i to przebita kołkiem na wylot.
-To jak? Będziesz mówił prawdę?- spytał brunet. Latynos milczał. Miał mentlik w głowie i nie wiedział co zrobić. 
-Rozumiem. W takim razie pozwól, że obudzimy naszego gościa specjalnego- zaśmiał się. Ethan podniósł ciało dziewczyny a brunet jednym szarpnięciem wyciągnął kołek. Anabell jęknęła z bólu i otworzyła szeroko oczy. 
-Ana..- wymsknęło się Latynosowi
-Ty podły bydlaku. Tylko spróbujesz mu coś zrobić a gorzko tego pożałujesz- wycedziła przez zęby Anielica. Ethan postawił ją na ziemi i się odsunął. Carlos nie zdążył nawet mrugnąć a James przygwoździł dziewczynę do ściany. Zaciskał rękę na jej szyi dusząc ją tym samym. 
-James starczy! Chyba zrozumiała. Pamiętaj, że obaj są nam potrzebni i to żywi- blondynka zbliżyła się do niego i mocno zaakcentowała ostatnie słowo. Brunet zostawił Anabell w spokoju. Tym razem podszedł do Latynosa.
-To jak? Zaczniesz gadać czy mam ją zabić?- warknął mu prosto w twarz
-Jestem Łowcą, Hektor mieszka w domu przy lesie, ma ze sobą 26 ludzi a 40 kolejnych jest w innych stanach. Lepiej nie atakujcie go w domu bo zginiecie. On ma ze sobą broń na każdy rodzaj istoty. Aby go pokonać musicie zabrać go jak najdalej od domu- odpowiedział ze spokojem chłopak. Nie mógł powiedzieć całej prawdy bo wtedy jego ojciec na pewno by zginął. Zataił najważniejszą informację.
-No widzisz? Trzeba było tak od razu- uśmiechnął się brunet. Skinął głową na blondynkę i rudego. 
- Estmath finela dorkess- szepnęła dziewczyna i wszystkie świece zgasły. Cała trójka wyszła zostawiając Carlosa i Anabell samych. 
-Ana?- odezwał się po chwili Latynos
-W porządku, lepiej powiedz mi co z tobą.
-Głowa mnie strasznie boli i chyba... chyba krwawię- przyznał. Powoli zaczął czołgać się w stronę dziewczyny. Położył głowę na jej kolanach i odetchnął z ulgą. Czuł się już bezpiecznie, wiedział, że Anielica go uratuje.
-Nie dobrze. Masz chyba pękniętą czaszkę- odezwała się po chwili, a chłopak ujrzał jej błękitne oczy w ciemności.
-Zrób coś, jesteś Aniołem- jęknął. Mimo, że bardzo polubił dziewczynę teraz najważniejsze dla niego było życie jego ojca. I jego własne. Anabell pogłaskała go po policzku, a następnie ułożyła ręce na jego sercu. Użyła swojej mocy i po chwili Carlos był już cały i zdrowy. Niestety nie można było powiedzieć tego o niej. Rana na brzuchu nadal się nie zagoiła, prawdopodobnie został w niej odłamek drewna. 
-Teraz ty mi pomożesz- poprosiła. Chłopak usiadł i czekał na dalsze instrukcje. 
-Włożysz rękę do rany i wyciągniesz resztę kołka- jęknęła. Robiła się coraz słabsza, a to oznacza kłopoty. Latynosowi zrobiło się niedobrze. Nigdy nie lubił opatrywać ran a teraz ma włożyć komuś rękę do brzucha? Z trudem powstrzymał wymioty i zaczął operację. Gdy włożył wszystkie palce zabrał się za poszukiwanie drzazgi. Dotykał różnych wnętrzności przez około 10 min aż w końcu znalazł to czego szukał zaplątane w jelita. Ostrożnie chwycił sporych rozmiarów drzazgę i delikatnie ją wyciągnął. Anielica jęknęła z bólu. 
-Możemy już iść?- spytał Latynos i wytarł krew z ręki o koszulkę.
-Jeśli uwolnisz mnie z tych łańcuchów. Sama nie dam rady- przyznała dziewczyna i powoli wstała. Z całej siły pociągnęła łańcuch ale nic to nie dało.
-Siłą tego nie zrobimy. Może.. spróbuj wyjąć rękę z tych kajdan. Masz smukłe dłonie więc powinno się udać- zaproponował po chwili namysłu chłopak. Anabell spróbowała. Powoli i boleśnie ale uwolniła jedną rękę, a następnie drugą. Carlos kopniakiem wyważył drzwi i wyszli na zewnątrz. Znajdowali się przed ruinami starego kościoła. Pewnie przetrzymywano w tych lochach Nadnaturalnych jeszcze za czasów średniowiecza. Chłopak chwycił Anabell pod ramię i pomógł jej iść. Po godzinie drogi znaleźli się przed znajomym jeziorem. 
-Muszę uratować ojca- spojrzał przepraszająco na Anioła
-Rozumiem. Jednak sam nie dasz rady, przyda ci się grupa wsparcia- stwierdziła
-O czym ty mówisz?- zdziwił się
-Chodź ze mną to zobaczysz- chwyciła go za rękę i zaprowadziła do jaskini. Chłopak czuł się nieco speszony. Jeszcze żadna dziewczyna nie była tak blisko i nie trzymała go za rękę. Nie wiedział jak się zachować, więc postanowił po prostu jej zaufać. Anabell odsunęła wielki kamień i weszła do środka. Carlos kroczył zaraz za nią. Weszli prosto do salonu, gdzie na kanapie leżał Logan z workiem krwi i oglądał mecz w telewizji. Na ich widok gwałtownie wstał.
-Co ON tu robi?- syknął na Łowcę
-Spokojnie. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Gdzie Kendall?- spytała Ana
-Tu jestem!- krzyknął ktoś z kuchni. Tam też się wszyscy udali. Blondyn robił sobie obiad. Smażył akurat gigantycznych rozmiarów kotleta. Wydawał się być szczęśliwy jednak na widok Anabell nagle pobladł.
-Boże, co ci się stało?- podszedł do siostry i pomógł jej usiąść na krześle. Uważnie przyjrzał się jej ranie na brzuchu i stwierdzając, że już prawie się zagoiła powrócił do gotowania. Anielica opowiedziała chłopakom wszystko co się wydarzyło kończąc na tym, że muszą pomóc Carlosowi. Latynos natomiast czuł się nieswojo w towarzystwie Nadnaturalnych. Przebywanie z nimi w jednym pomieszczeniu było dla niego nowym doświadczeniem.
-Oj siostra, wystarczy zostawić cię samą na trzy dni i już masz kłopoty. Oczywiście, że pomożemy- zaśmiał się blondyn. Carlos nieśmiało stwierdził, że w przeciwieństwie do Logana, Kendall mógłby zostać jego przyjacielem. 
-To jaki mamy plan?- ciszę przerwał wampir. Był wyraźnie niezadowolony z całej sytuacji jednak Ana to jego przyjaciółka i wypadałoby jej pomóc.
-Musimy odciągnąć Jamesa i jego bandę z dala od Łowców a jeśli dojdzie do walki... róbcie co chcecie ale Hektor, Olivier, Ethan i ta blondi mają przeżyć. James jest mój- zadecydowała brunetka. To jej pierwsza wojna w życiu i musi ją wygrać. Dla Kendalla. Dla Logana. Dla Carlosa.  Dla samej siebie...

***

Liczę na wasze komentarze., to bardzo pomaga w dalszym pisaniu. Następna notka za tydzień. Życzę miłego dnia,

Nina xoxo

23 marca 2014

Chapter Six



***



Po całym zamieszaniu z tym młodym Łowcą Kendall postanowił zabrać swojego przyjaciela na parę dni w góry. Bał się, że po stracie przyjaciół, wampir znów wyłączy swoje człowieczeństwo i stanie się potworem. Nie chciał tego. Pamiętał jak ostatnio musiał się namęczyć aby go odzyskać. O mało co jego siostra nie przypłaciła tego życiem. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i obydwoje na tym zyskali.


30 Maja 2005, California



Nad słonecznym Los Angeles zapadł mrok. Całe miasto już spało i tylko kluby nocne tętniły życiem. W jednym z nich  siedział młody wampir. Oparty o blat pił Burbon. Z fascynacją przyglądał się młodym dziewczynom chcących się zabawić. Gdy już upatrzył sobie idealną ofiarę zaciągał ją na tyły budynku i wbijał kły w jej szyję. Pił do ostatniej kropli krwi. Ciała ofiar chował w kontenerze na śmieci a za dnia wywoził je do lasu i zakopywał. Tak działo się dzień w dzień, przez cały rok, aż pewnego dnia do miasta zawitał wilkołak. Wampira ucieszyła ta wiadomość. W końcu miał okazję sprawdzić się w walce. Jak zwykle przyszedł do ulubionego klubu i czekał na przeciwnika. Do środka wszedł wysoki blondyn. Podszedł do baru i zamówił Burbon. Nie wiedząc co go czeka usiadł obok wampira. Blondyn był bardzo przybity. Wczoraj zmarli jego rodzice i musiał to jakoś odreagować. Stwierdził że bar to idalne miejsce na zatapianie swoich smutków w alkoholu. Po krótkim czasie między naturalnymi wrogami nawiązała się rozmowa. Chłopacy bardzo się polubili. Do wampira powoli zaczęły docierać odczucia takie jak sympatia, przyjaźń, ciepło, współczucie. Jego człowieczeństwo powracało. No... tylko w pewnym stopniu, bowiem kiedy młoda dziewczyna zjawiła się w barze jego oczy zmieniły barwę. Zapach krwi tej biednej istotki całkowicie zawładnął jego umysłem. Zostawił nowego przyjaciela pod pretekstem pójścia do toalety.  Zaszedł od tyły swoją następną ofiarę i zatkał jej usta aby nie krzyczała. Wyprowadził ją na tyły lokalu aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Szepnął jej do ucha aby się nie bała i powoli zatopił kły w jej szyi. Krew była wyśmienita. Logan nigdy wcześniej nie pił czegoś tak pysznego. Nie przedział tylko jednej rzeczy. Blondyn, jak na wilkołaka przystało, miał wyostrzone zmysły i wyczuł, że dzieje się coś złego. Pobiegł za wampirem i odciągnął go od dziewczyny.
-Zostaw ją! Nie jesteś potworem!- krzyknął. Wampir roześmiał się. Że niby on nie jest potworem?
-Koleś, jestem wampirem, muszę coś jeść.
-Ale to nie znaczy, że masz ją zabić! -zdenerwował się wilkołak. 
-Kendall... daj spokój- do rozmowy wtrąciła się dziewczyna. Była ona bowiem siostrą blondyna. Wampir roześmiał się. Nie zdawał sobie sprawy z tego co się właśnie dzieje. Brunetka podeszła do niego i delikatnie pocałowała. Logan automatycznie przygwoździł ją do ziemi. Dziewczyna zaczęła się dusić. Z oczu wampira nagle spłynęły łzy. Ten krótki moment wystarczył na przełączenie pstryczka. Logan odzyskał swoje człowieczeństwo. Natychmiast póścił dziewczynę i spojrzał z przerażeniem na blondyna. Uciekł. Nie mógł z nimi normalnie rozmawiać po tym co przed chwilą zrobił. Uczucia, sumienie.. wszystko uderzało w niego ze zdwojoną siłą. Zatrzymał się w lesie. Przypomniał sobie twarze osób, które zabił w ciągu swojego życia, przypomniał sobie ilu ludzi skrzywdził. Był potworem. Złamał obietnicę daną bliskiej osobie. Zabijał dla przyjemności. Bolało. Bolało go wszystko, a najbardziej serce. Ktoś taki jak on nie powinien chodzić po Ziemi. Łzy lały się jak woda z kranu. Cierpiał i nikt nie mógł mu pomóc. A przynajmniej tak mu się wydawało. Kendall zaprowadził ledwo żyjącą siostrę do domu po czym ruszył na poszukiwania Logana. Polubił go bardzo i chciał mu pomóc. Przemienił się w wilka i podążał tropem aż do lasu. Tam przybrał spowrotem  ludzką postać i podszedł do wrzeszczącego z bólu i bezradności wampira.
-Logan, popatrz na mnie. Będzie dobrze, słyszysz? Nie jesteś potworem. Zapanujesz nad tym. Jesteś silniejszy od pragnienia. Skup się stary!- poklepał go po plecach. Wampir zacisnął pięści. Skupił się na jednym uczuciu i powoli się uspokajał. Oddech powrócił do normy, mięśnie się rozluźniły, przestał płakać. Powoli podniósł się z ziemi. Spojrzał na blondyna z wdzięcznością i przytulił go. Skupił się na przyjaźni, która trwa pomiędzy nimi aż do teraz i z każdym dniem staje się mocniejsza.

***

Dziś króciutki rozdział a to dlatego, że kolejny będzie o wieeele dłuższy. W bohaterach pojawią się trzy nowe osoby. Bardzo proszę wszystkich czytelników o komentarze. Życzę miłego tygodnia,

Nina xoxo

16 marca 2014

Chapter Five



***


Anabell siedziała przy stole w kuchni. Próbowała się skoncentrować aby użyć kamienia księżycowego lecz jej to nie wychodziło. Odkąd ukazała się swojemu podopiecznemu miała mętlik w głowie. Już wiele razy myślała nad tym, jak mu wszystko powiedzieć gdy w końcu przyjdzie czas, lecz teraz, kiedy nadarzyła się okazja wszystkie pomysły wyparowały. Dziewczyna spróbowała jeszcze raz. Odsunęła wszystkie myśli na bok i skoncentrowała się na przezroczystym kamieniu. Zamknęła oczy i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. Gdy dziewczyna otworzyła oczy miały one błękitną barwę. Chwyciła kamień i skoncentrowała na nim całą swoją uwagę. Po chwili w jej głowie pojawiła się wizja. Ujrzała Carlosa pakującego swoje rzeczy do ogromnego plecaka. Był nieźle posiniaczony. Gdy spakował wszystko wyskoczył przez okno i udał się w głąb miasta. Na tym wizja się zakończyła. Dziewczyna odetchnęła głęboko i wróciła do rzeczywistości. Czyżby mieli mieć nowego lokatora, pomyślała. Ubrała bluzę brata wiszącą na wieszaku koło drzwi i wyszła. Musiała wspiąć się na kilka skał, tworzących prowizoryczne schody, aby wyjść na zewnątrz. Mimo iż jest styczeń, słońce przebijało się przez gałęzie aby oświetlić leśne poszycie. Małe ptaszki ćwierkały wesoło w koronach drzew, a na ziemi widniały świeże ślady zajęczych łapek. Anabell uśmiechnęła się. Wszystko wskazuje na to, że ten dzień będzie wyjątkowo spokojny. Minęło trochę czasu zanim dziewczyna opuściła las. Instynkt podpowiedział jej, aby iść do baru. Tam też się udała mijając po drodze dzieci biegnące do szkoły. 
-Dzień dobry pani Cross- przywitała z uśmiechem właścicielkę baru wchodząc do środka. O tej porze knajpa była pusta. Przesiadywali tu tylko wagarowicze. Kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch kelnerki wyszła z zaplecza. Jak zwykle uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Dzień dobry skarbeńku. Dawno cię tu nie było- przywitała się kobieta.
-Byłam trochę zajęta- odparła dziewczyna siadając przy ladzie
-Rozumiem kochanie, nie musisz mi się tłumaczyć. Mów co słychać u brata- pani Cross była miejscową gadułą. Wiedziała wszystko o wszystkich. Nic nie uszło jej uwadze.
-Wszystko dobrze. Z tego co wiem, zaczął szukać pracy.
-Ooo.. świetnie się składa! Akurat szukam kelnera na wieczorne imprezy. Możesz mu powiedzieć, że u mnie zawsze znajdzie pracę- rozpromieniła się kobieta.
-Dobrze, przekażę. Mam do pani pytanie. Wie pani coś o tych nowych mieszkańcach? - Ana zapytała wprost. Była ciekawa jakie wrażenie robią Łowcy na pozostałych mieszkańcach.
-Pewnie chodzi ci o tych pakerów. Nieprzyjemne typki. Przyszedł tu dziś jeden z nich, chyba najmłodszy, wydawał się być miły ale wolałam nie ryzykować- stwierdziła właścicielka baru. Anabell rozejrzała się po pomieszczeniu. Beżowe ściany idealnie komponowały się z ciemnobrązowymi meblami, a duża przestrzeń wykorzystywana była do tańca na nocnych imprezach. Scena znajdująca się w rogu aktualnie była pusta. W barze siedziało dwóch biznesmenów rozmawiających o sprawach zawodowych, kilku wagarowiczy i osoba, której Ana szukała. Chłopak siedział w najciemniejszym kącie i zasłaniał się czytaną gazetą.
-Dziękuję pani. Do widzenia- pożegnała się dziewczyna i udała się w kierunku wybranego stolika.
-Do zobaczenia skarbie- usłyszała za sobą głos pani Cross. Anabell usiadła naprzeciwko chłopaka. Wpatrywała się w widok za oknem. Czekała aż Latynos zwróci na nią uwagę.
-Po co tu przyszłaś?- odezwał się w końcu
-Chciałeś się ze mną spotkać więc jestem- przeniosła powoli wzrok na swojego towarzysza
-Odpowiesz na moje pytania?- chłopak odłożył gazetę i spojrzał na swoją rozmówczynię.
-Postaram się. Co chcesz wiedzieć?- mówiła cicho i spokojnie. Jej głos był jak pieszczota dla uszu, przyjemnie się go słuchało.
-Dlaczego ja? Dlaczego musisz strzec mnie?- Latynos mówił równie spokojnie.
-To nie zależało ode mnie. Bóg wybrał mi osobę, którą mam chronić przed śmiercią- uśmiechnęła się dziewczyna. Bardzo mile wspomina chwile spędzone w Niebie.
-Nigdy nie spotkałem Anioła. Opowiedz mi coś o tym- poprosił przyglądając się jej uważnie. Anabell była bardzo ładną dziewczyną co nie uszło uwadze Carlosa.
-Anioł jest jak... jak czarownica, tylko że ma skrzydła. Potrafię używać magii ale tylko do dobrych celów, umiem posługiwać się księżycowymi kamieniami, z których przewiduję przyszłość lub przeszłość, potrafię na krótką chwilę stać się niewidzialna no i oczywiście umiem latać. W sumie to nie wiem co jeszcze mogę robić, bo niektórych rzeczy jeszcze nie odkryłam. Lecz ciebie interesuje coś innego, prawda? Musisz pozbawić mnie skrzydeł, a następnie przebić mi serce aby mnie zabić. Możesz też podać mi wampirzą krew, wtedy zmienię się w upadłego anioła, a tego raczej byś nie chciał- wytłumaczyła mu wszystko najprościej jak umiała.
-Po co mi to mówisz? Nie boisz się, że wydam cię w ręce ojca?- zdziwił się chłopak
-Ufam ci- odparła krótko i na temat wprawiając go w zakłopotanie. -Więc idzesz ze mną czy wracasz do ojca?
-Ja... nie wiem czy to dobry pomysł- westchnął po chwili.
-W takim razie daj znać jak się zdecydujesz- dziewczyna wstała i udała się w stronę wyjścia.
-Zaczekaj!- chłopak ją dogonił i wyszli razem. Anielica zaprowadziła go do lasu. Miała zamiar pokazać mu przyjemne strony bycia Nadnaturalnym. Przystanęli na polanie . Dziewczyna dotknęła dłonią klatkę piersiową Latynosa, tak aby pod nią znajdowało się serce. Carlos czuł się niezręcznie i nie wiedział jak ma się zachować. Brunetka przymknęła oczy i skupiła się na chłopaku. Pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Czuła jak podnosi się jego klatka piersiowa przy każdym wdechu, słyszała jak poruszają się jego mięśnie i krew przemieszcza się w źyłach i tętnicach. Prześledziła każdą część jego organizmu naprawiając  wszystkie skazy. Gdy się odsunęła Latynos wyglądał normalnie. Zniknęły wszystkie siniaki i zadrapania a rana na ręce całkowicie się zagoiła.  Chłopak był w szoku. Nie potrafił zrozumieć co się przed chwilą stało. A może on nie chciał tego zrozumieć?
-Carlos, powiem i pokarzę ci wszystko co tylko chcesz, ale proszę, nie bój się mnie i spróbuj mi zaufać tak jak ja ufam tobie- poprosiła go anielica. 
-To nie jest takie proste- westchnął i spuścił głowę. Nie potrafił spojrzeć jej prosto w oczy. 
-Wiem. Takie rzeczy wymagają czasu jednak my nie mamy go za dużo. Proszę, chociaż spróbuj- dziewczyna nalegała. W jej tonie głosu było coś, czemu nikt nie umiałby się sprzeciwić. Mimo to, chłopak z każdą minutą czuł się pewniej w jej towarzystwie.
-Dobrze. Spróbować nie zaszkodzi- zdecydował w końcu. Wziął głęboki oddech i spojrzał na anielicę. Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo. Wyglądała przepięknie. Latynosowi dech zaparł w piersiach. Czy to możliwe, że ją polubił? I to bardzo? Nie, to nie może być prawda, pomyślał. Wiedział, że gdyby ojciec ich teraz znalazł obydwoje by zginęli. Z jakiegoś powodu nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo.
-Hym..  może zaczniemy od tych najfajniejszych rzeczy?- zaproponowała dziewczyna. Zamknęła oczy i skupiła się na cząsteczkach magi w jej ciele. Po chwili stała przed chłopakiem z rozłożonymi, śnieżnobiałymi skrzydłami i iskrzącymi się na niebiesko oczami. Na około anielicy pojawiła się jasna poświata. Czarownice nazywały to aurą.
-Wow..- wykrztusił chłopak. Odebrało mu mowę. Nigdy nie widział piękniejszej rzeczy od tej istoty. Z każdą sekundą zachwycała go coraz bardziej.
-Zamknij oczy i wystaw ręce do przodu- poprosiła dziewczyna. Carlos chwilę się wahał ale ostatecznie spełnił jej prośbę. Anabell chwyciła go za oba nadgarski i wprawiła swoje skrzydła w ruch. Po chwili oboje oderwali stopy od ziemi. Carlos ostrożnie otworzył oczy. Czuł się niesamowicie. Wiatr, piękne widoki, adrenalina to coś czego potrzebował. Nie wiadomo czemu zaczął się śmiać. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się naprawdę szczęśliwy.
-Woo Hoo!- krzyknął. Na chwilę zapomniał o wszystkim. O ojcu, o Łowcach, o tym co działo się wczorajszej nocy. Teraz liczył się tylko on i dobra zabawa. Po kilku minutach Anabell wylądowała na małej polanie koło jednego z jezior. To właśnie w pobliżu tego miejsca znajdowało się wejście do jej domu. Latynos położył się na trawie. Oddychał ciężko, a serce biło mu jak szalone. Znacząco podskoczyła adrenalina. Dziewczyna schowała skrzydła. Gdy wrócił jej pierwotny kolor oczu położyła się koło chłopaka. Jej oddech również był przyspieszony. W tym momencie wyznaczyła sobie cel, który za wszelką cenę postara się osiągnąć. "Sprawię, że Carlos przestanie naśladować ojca, sprawię, że mi zaufa i przygotuję go najlepiej jak tylko potrafię do poznania prawdy o jego przeznaczeniu" powtarzała w myślach.
-To było niesamowite- przyznał chłopak uspokajając nieco oddech.
-To dopiero początek- zaznaczyła anielica. Co prawda sama jeszcze nie pojmowała całej mocy jaka drzemała w jej żyłach jednak wszystko co do tej pory opanowała robi niezwykłe wrażenie na innych i była tego w pełni świadoma.
-Co masz na myśli mówiąc, że to dopiero początek?- chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Usiądź i patrz- poleciła dziewczyna przenosząc się do pozycji siedzącej. Opuszkami palców dotknęła trawy. Przymknęła oczy i wykożystając część swojej mocy połączyła się z naturą. Latynos patrzył z niedowierzaniem ale i z zachwytem na to co się działo. Z pochowanych norek zaczęły wychodzić małe, puchate zajączki. Do jeziora podeszło stado sarenek aby napić się łyka orzeźwiającej wody. Na gałęziach pojawiły się przeróżne ptaszki wyśpiewujące swoje najlepsze piosenki. Na kwiatach pojawiły się barwne motyle spijające z nich nektar. Słońce wyszło zza chmur, a wiatr delikatnie poruszał liściami i taflą jeziora. 
-Przepiękne... zazwyczaj zwierzęta przede mną uciekały- wydukał chłopak. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na piękno przyrody, która go otacza. Powoli wstał i ostrożnie zblirzył się do jednej z młodych sarenek.
-Nie wystrasz jej- pouczyła go Ana przyglądając się z daleka. Latynos delikatnie pogłaskał zwierze po grzbiecie. Poczuł mięciutką sierść pod dłonią. Było to dla niego nowe ale i bardzo przyjemne doświadczenie.
-Twierdzisz, że Nadprzyrodzeni niszczą świat i burzą jego równowagę ale to ludzie wycinają drzewa, ludzie zabierają zwierzętom dom, ludzie niszczą przepiękne krajobrazy, wyrywają rzadkie rośliny i wzniecają niepotrzebne wojny. Kiedyś wszyscy żyli w zgodzie a na świecie panował pokój. Jednak ludzie zapragnęli czegoś więcej. Chcieli być lepsi od innych gatunków dlatego wypowiedzieli im wojny. Matka natura chcąc obronić swoje dzieło stworzyła Nadprzyrodzonych. Mieli oni za zadanie pilnować ludzi aby więcej nie niszczyli środowiska. Niestety zaczęły się bunty. Ludzie szkodzili Nadprzyrodzonym a po latach nauki znaleźli sposób na zabicie ich. Powstały pierwsze grupy Łowców i Aniołów. Ci pierwsi mieli za zadanie bronić ludzi a ci drudzy Nadprzyrodzonych. I ta wojna trwa od wieków powodując, że cierpią niewinne stworzenia- brunetka opowiadała historię świata, a poszczególne obrazy pokazywały się Carlosowi. Gdy chłopak doszedł do siebie saren i zajączków już nie było, a nad polaną pojawiły się gęste i ciemne chmury. Światło dawał jedynie księżyc w pełni.
-Powinieneś juź iść. Przed tobą dość długa droga, a nie chciałabym żebyś trafił na Logana i mojego brata. Mogłoby się to źle skończyć- stwierdziła dziewczyna wpatrując się w taflę jeziora.
-A ty? Pójdziesz sama przez las?- spytał Latynos. Odkąd zaszło słońce zrobiło się zimno i delikatne dreszcze wstrząsały jego ciałem. Nie uszło to uwadze anielicy.
-Masz. Ja mieszkam niedaleko- dziewczyna podała mu bluzę. Co prawda należała do jej brata ale chłopakowi bardziej się przyda.
- Dziękuję- ubrał ją. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczyna oddaliła się w głab lasu.
-Zaczekaj! Powiedz mi chociaż jak masz na imię!- krzyknął za nią lecz była zbyt daleko by usłyszeć. Zrezygnowany chwycił swoją torbę i odszedł. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje więc postanowił iść prosto przed siebie. W lesie było ciemno. Latynos miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Przyspieszył kroku i włożył ręce do kieszeni. Ze zdziwieniem odkrył, że w jednej z nich znajduje się jakaś kartka. Zaczął biec. Na chwilę się odwrócił lecz okazało się to błędem. Potknął się o korzeń i upadł na ziemię. Chciał się podnieść lecz poczuł ostry ból z tyłu głowy. Nagle stracił wszystkie siły i zemdlał....

***

Rozdział dużo dłuższy od poprzednich ale mam nadzieję, że równie mocno Wam się podoba. Niedługo do opowiadania dołączy nowa osoba. Liczę na szczere komentarze z Waszej strony. Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia,

Nina xoxo

9 marca 2014

Chapter Four



***


Latynos leżał w swoim łóżku i rozmyślał o wczorajszych wydarzeniach. Po raz pierwszy od dawna ktoś wspomniał o jego siostrze. Przypomniał sobie małą, roześmianą Abigail, bawiącą się z nim w chowanego. Jej kasztanowe loczki, rumiane policzki, dziecięcy głosik... To niesprawiedliwe, że musiała odejść w tak młodym wieku, pomyślał. Przyrzekł wtedy, że własnoręcznie wyrwie serce temu, który ją zamordował i nadal ma zamiar to zrobić. Chłopak zwlókł się powoli z łóżka. Jego pokój był bardzo mały. Pod oknem stało stare, drewniane biurko, obok znajdowała się mała szafa, a przy ścianie rozwalone łóżko. Latynos dopiero teraz zaczął odczuwać skutki wczorajszej walki. Okropnie bolał go brzuch, na którym to znajdowały się olbrzymie, fioletowe siniaki,  męczyły go nudności i zawroty głowy. Rana na ręce również nie wyglądała najlepiej, a całość dopełniało limbo pod okiem i rozcięta warga. Ubrał czysty T-shirt i dresowe spodnie. Brudne ciuchy wrzucił do specjalnego kosza. Korzystając z tego, że ojciec i jego kumple odsypiają wczorajszą imprezę, Carlos udał się na spacer. Narzucił na siebie bluzę z kapturem aby chociaż częściowo zakryć sińce. Łowcy byli w Salem dopiero od tygodnia więc chłopak nie zdążył zapoznać się z planem miasta. Szedł gdzie go nogi poniosą. Minął główną ulicę, kino, bar i kilka sklepików. Za stacją benzynową skręcił w mniejszą uliczkę, która zaprowadziła go prosto do lasu. Po wczorajszych wydarzeniach nie ciągnęło go do leśnych wędrówek. Wolał iść na jego obrzeżach nie tracąc miasta z oczu. Okolica była przepiękna. W całym mieście znajdowały się zabytkowe domy i budynki użytku publicznego. Jedne były ślicznie odnowione a pozostałe niekoniecznie. Na ulicach dominowała zieleń. Rosło tu dużo drzew, krzewów i rabatek z kwiatami, o które dbali mieszkańcy. Dodatkowo miejscowość ze wszystkich stron otaczał las, z licznymi wzgórzami i jeziorami, a na jednym z nich latem otwierano kąpielisko. Mimo panującej zimy świeciło słońce, gdzie nie gdzie ćwierkały ptaki i szczekały psy. Wydawałoby się, że to zupełnie normalne miasto, jednak pozory mylą. Było to bowiem miejsce utworzone przez czarownice, w którym mieszka więcej Nadprzyrodzonych niż gdziekolwiek indziej. Po około godzinie chłopak wrócił do domu. Hektor i Olivier siedzieli w salonie i oglądali mecz w telewizji. Latynos chciał iść do kuchni i wrócić z powrotem niezauważony, jednak gdy zamykał lodówkę, uprzednio wyciągając z niej sok pomarańczowy, zwrócił na siebie uwagę ojca.
-Młody! Chodź no tu- zawołał go mężczyzna. Latynos posłusznie spełnił jego prośbę.
-Gdzie wczoraj byłeś i co zrobiłeś z moimi pułapkami?- Hektor spojrzał złowrogo na swojego syna. Miał on bowiem świra na punkcie broni i codziennie, rano i wieczorem, liczył wszystkie sztuki drewnianych kołków, sztyletów, trucizn, ziół, kuszy, łuków, pistoletów i pułapek jakie posiadał. Nie uszło więc jego uwadze, że zniknęło kilka sztuk.
-Byłem w lesie. Zabiłem te wampiry, o których rozmawiałeś wczoraj z Olivierem- przyznał się chłopak
-Poszedłeś tam sam?!- wściekł się Hektor. Nie lubił gdy ktoś, a tym bardziej jego rodzony syn, zabierał mu zdobycz z przed nosa. 
-Zabiłeś chociaż wszystkie?- dopytywał się Olivier chcąc załagodzić nieco sytuację. Na moment przed oczami Carlosa pojawił się Logan.
-Tak. Wszystkie, co do jednego- skłamał bez zawahania.
-Co zrobiłeś z ciałami?- dopytywał się Oli
-Spaliłem- ciągnął kłamstwo dalej. Bał się powiedzieć ojcu prawdy. Gdzieś, głeboko w jego podświadomości, był mały chłopczyk przyglądający się śmierci jego bliskich i właśnie ta część Carlosa za wszelką cenę chciała utrzymać istnienie anielicy i wampira w tajemnicy przed innymi. Ojciec Latynosa wstał z kanapy i stanął do niego tyłem. Odwracając się mężczyzna wyprowadził cios i uderzył syna z ogromną siłom. Trafił go prosto w twarz, nabijając mu limbo na drugim oku. Siła uderzenia była tak wielka, że chłopak zatoczył się do tyłu.
-Nigdy więcej nie zabijaj Nadprzyrodzonych bez mojego pozwolenia- warknął Hektor i usiadł spowrotem na kanapie. Carlos spojrzał na ojca. Żal mu było tego faceta, bezwzględnego mordercy, który nawet syna nie potrafi  wychować. Ze zrezygnowaniem chłopak powlókł się do swojego pokoju zgarniając po drodze sok i worek lodu. Gdy już znalazł się na swoim łóżku odetchnął z ulgą. Nie lubił rozmawiać z ojcem. To zawsze kończyło się bijatyką. Powoli przyłożył lód w bolące miejsce. Pomogło. Mimo to nadal był odbolały po wczoraj. Nie, koniec z tym, pomyślał. 
-Ojciec nie będzie mną pomiatał. Jestem już dorosły i nadszedł czas aby się mu sprzeciwić. Nie będę jego workiem treningowym- wycedził przez zaciśnięte zęby. Postanowił w końcu zmienić swoje życie. I nawet wie jak...


***

Chciałabym bardzo podziękować wszystkim czytelnikom za komentarze. Jesteście świetnym motywatorem ;) Następny rozdział pojawi się za tydzień. Miłego tygodnia, pozdrawiam,
Nina xoxo

1 marca 2014

Chapter Three

***


Mimo próśb przyjaciółki wampir nie odszedł. Zaczaił się w krzakach na tyle daleko aby wszystko usłyszeć. Przed chwilą stracił wszystkich wampirzych przyjaciół jakich miał. Gdyby nie Ana, chłopak już by nie żył. Logan zabiłby go władnoręcznie rozrywając na kawałki. Nagle usłyszał, że Łowca podniósł ton głosu. Zareagował natychmiast. Podszedł na tyle blisko aby Anabell mogła go zobaczyć. Dziewczyna wpatrywała się w jego szkarłatne tęczówki. Po chwili dołączyła do niego. Ruszyli w stronę domu. Wejście do niego znajdowało się w dobrze ukrytej jaskini, w pobliżu jednego z jezior. Pod olbrzymią skałą zamontowano drewnianą klapę, przez którą wchodziło się do środka. Oprócz tego wnętrze domu było całkiem normalne jak na mieszkające w nim istoty. Wampir nie oglądając się za swoją przyjaciółką wskoczył do środka. Wyjął z lodówki worek krwi. Ułożył się wygodnie na kanapie w salonie i powoli sączył życiodajny napój. Chłopak powrócił do swoich rozmyślań. W najbliższym czasie będzie musiał znosić obecność tego Łowcy znacznie częściej. Ana tłumaczyła mu kiedyś, że jeżeli ukarze się swojemu podopiecznemu musi mu wszystko wyjaśnić, a to trochę zajmie. Niestety wygląda na to, że w najbliższym czasie Logan nie zazna spokoju. W pomieszczeniu panowały całkowite ciemności. Normalny człowiek dostrzegłby tylko kształty kanapy, na której leżał wampir, ławy, komody, piędziesięcio calowego telewizora i olbrzymiego regału z książkami. Oczy Logana były jednak przystosowane do życia w ciemności. Widział on dokładnie fakturę mahoniowego drewna, z którego wyrzeźbione zostały poszczególne elementy mebli, cząsteczki kurzu opadające delikatnie na miękkie, czarne, skórzane obicie kanapy, gładkie, beżowe ściany  i przesuwające się wskazówki staromodnego zegara wiszącego na ścianie naprzeciwko. Wampir zamknął oczy i pogrążył się w swoich myślach. Mógłby z łatwością wyłączyć swoje człowieczeństwo i zdać się wyłącznie na instynkt drapieżnika. Jednak ostatnio gdy tak zrobił wymordował pół wioski.


15 czerwca 1965, Los Angeles


W klubie "Plaza" trwała impreza godna lat 60-tych. Mnóstwo nastolatków przyszło tu by się zabawić. Nie mogło zabraknąć tu też istot nadprzyrodzonych, zwłaszcza gdy właścicielem był upadły anioł. Pozwalał on polować wampirom podczas imprez a wilkołakom i zmiennokształtnym załatwiał darmowy alkohol. Jedynie anioły nie miały tu wstępu. Po zabiciu połowy wioski na obrzeżach Kalifornii, młody wampir przybył do dużego miasta aby ukryć się przed Łowcami. Już od wielu miesięcy miał wyłączone człowieczeństwo. W tym stanie nie istnieje nic co można by nazwać "uczuciami" lub "sumieniem". Liczy się tylko dobra zabawa. Tak też było. W dzień młodzieniec odpoczywał a w nocy imprezował ile wlezie. Upijał niczego nieświadome dziewczyny a potem zatapiał kły w ich szyjach. Zabawa była jeszcze lepsza gdy przyłączał się inny wampir. To były najlepsze i zarazem najgorsze czasy w życiu Logana. Z jednej strony wspaniale się wtedy bawił, poznał mnóstwo Nadprzyrodzonych, lecz z drugiej strony, gdy włączył potem swoje człowieczeństwo dręczyły go potworne wyrzuty sumienia, które zmusiłyby niejednego wampira do samobójstwa....

***

Następny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu. Bardzo proszę o szczere komentarze z waszej strony. To daje mi dużo motywacji do dalszej pracy a dla was to zaledwie kwestia kilku minut. Pozdrawiam serdecznie,

Nina xoxo

Chapter Two



1 Stycznia 2014, Salem (czasy obecne)



Miasto spowiła gęsta mgła. Zbliżała się noc. O tej porze większość stworów opuszczała swoje kryjówki i wyruszała na polowania. To był też odpowiedni czas aby Łowcy mogli rozpocząć swoją pracę. Prawą ręką Hektora nadal był Olivier, jednak tym razem coś się zmieniło. Olivier zyskał swojego następcę, a był nim Carlos. Odkąd chłopak postanowił zostać Łowcą jest w tym coraz lepszy, niedługo może zostać nawet skuteczniejszy od swojego ojca. Dziś jest Nowy Rok. Wszyscy Łowcy świętują go w domu Hektora. Wszyscy oprócz jednego. Carlos zabrał plecak ze sprzętem, uzbroił się i ruszył do pobliskiego lasu. Jego ojciec wykrył w tym lesie gniazdo potworów i aby mu zaimponować, postanowił sam je zabić. Dzięki specjalnym ćwiczeniom jego zmysły stały się bardziej czułe niż u zwykłego człowieka. Skradał się powoli do małej, opuszczonej chatki, w której według Hektora miały znajdować się wampiry. Chłopak z szybkością geparda porozstawiał pułapki naokoło domku. Podpalił drewniany budynek z kilku stron i czekał w ukryciu na dalszy rozwój sytuacji. Po paru sekundach ze środka zaczęły uciekać krwiopijcze istoty. Większość z nich złapała się w pułapki i tkwiła już z kołkiem w sercu. Chłopak zeskoczył z drzewa i rzucił się na pozostałych. Zabił jeszcze jednego wampira po czym oberwał w twarz. Oddał kilka ciosów napastnikowi. Potwór jednak jeszcze bardziej się rozzłościł. Uderzył chłopaka w brzuch, w twarz i jeszcze raz w brzuch. Carlos zatoczył się do tyłu. Wampir wyciągnął drewniany kołek z ciała innego krwiopijcy. Chciał zabić chłopaka za rzeź jaką wywołał. Carlos skupił całą swoją uwagę na szkarłatnych tęczówkach rywala, gdy nagle widok przysłoniły mu kasztanowe loki. Zanim do niego dotarło to co przed chwilą się stało było już po wszystkim. Na polanie zapadła cisza. Słychać było jedynie skwierczenie resztek ognia. Przed Łowcą stała średniego wzrostu dziewczyna, ubrana w białą koszulę i obcisłe, jasnoniebieskie jeansy. Z jej pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł, pokrytych delikatnymi piórami, a w klatce piersiowej tkwił drewniany kołek. Całe ubranie tej istoty zaplamiła krew. Dziewczyna odwróciła się przodem do Łowcy i patrząc mu prosto w oczy wyciągnęła jednym szarpnięciem owy przedmiot ze swojego ciała. Chłopak stał jak sparaliżowany. Powoli mijał szok i zaczęły do niego docierać bodźce z otoczenia. Zauważył, że wampir, który go zaatakował nadal stał na swoim miejscu wyraźnie zdenerwowany. Jednak większą uwagę skupił teraz na ciężko dyszącej anielicy. Dziewczyna złożyła skrzydła na plecach po czym całkowicie zniknęły.
-Logan, odejdź- poprosiła spokojnym głosem
-Przecież to Łowca! Syn Hektora! Nie dasz sobie z nim rady gdy zaatakuje!- stwierdził ze złością wampir. A więc brunet nazywa się Logan.
-Zaufaj mi i odejdź. Muszę porozmawiać z nim na osobności- nalegała dziewczyna.
-Dobra- odparł wampir po chwili milczenia- I wybacz, celowałem w niego- warknął i zniknął zanim Carlos zdążył mrugnąć. Obserwował uważnie każdy, nawet najdrobniejszy ruch swojej towarzyszki. Przyglądał się jak uspokaja oddech po czym wrzuca ciała martwych wampirów do wygasającego ognia. Chłopak milczał. Miał w głowie wiele pytań jednak nie wiedział od czego zacząć. Usiadł pod jednym z drzew. Walka z krwiopijcami trochę go zmęczyła. Poza tym miał wiele ran, które piekły niemiłosiernie. 
-Źle to robisz- skarciła go dziewczyna, gdy próbował owinąć krwawiącą ranę na ręce kawałkiem materiału. Chłopak od razu znieruchomiał. Było coś znajomego w tej istocie, coś co przypominało mu dzieciństwo. Jej głos.. czuł się jakby już kiedyś go słyszał. Zanim się zorientował dziewczyna uklęknęła perzed nim. Chwyciła go za krwawiącą rękę i delikatnie owinęła ją skrawkiem materiału. Rzeczywiście radziła sobie o wiele lepiej od niego. Jednak dotyk istoty o nadprzyrodzonych mocach wywoływał u niego gęsią skórkę i dziwny ucisk w żołądku. W normalnej sytuacji dziewczyna już dawno leżałaby martwa. Tym razem jakaś część umysłu chłopaka stwierdziła, że jest ona niegroźna.
-Gotowe- odsunęła się od niego i usiadła na przeciwko . Jej wzrok utkwił w palącym się ogniu, nie większym niż domowe ognisko. Po chatce nie było już śladu. 
-Kim jesteś?- zdołał wydusić z siebie chłopak
-Hym... myślę, że gdybym teraz powiedziała ci prawdę to byś nie uwierzył. Zostawmy więc część o Nadnaturalnych na później. A teraz przyjrzyj mi się uważnie Carlos. Nie poznajesz mnie?- spojrzała na niego dużymi, granatowymi oczami. Z kądś je znał. Zagłębił się w swoich wspomnieniach. Przeanalizował każdą twarz, któdra pojawiła się w jego głowie. Kasztanowe loki przywodziły mu na myśl młodszą siostrę. Mimowolnie się uśmiechnął a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Nagle go olśniło.
-Ty wtedy obroniłaś tego wampira. W Minnesocie. Ciebie zabił mój ojciec- wykrztusił. Był w szoku. Przecież na własne oczy widział jej śmierć a teraz ta dziewczyna siedzi tu przed nim cała i zdrowa. No nie do końca. Szybko się poprawił przenosząc wzrok na czerwoną plamę na koszuli dziewczyny.
-Zgadza się. A tak dla sprostowania, to nie był wampir.
-Więc kto?- spiął się chłopak. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tamtym dniu. Wciąż nękał go widok martwego ciała jego malutkiej siostrzyczki.
-Mój brat, zmiennokształtny- odparła z uśmiechem na ustach
-Czyli ty też..?- zadał głupie pytanie. Przecież widział przed chwilą jak wyrastają jej skrzydła.
-Nie. W naszej rodzinie tylko mężczyźni dziedziczą gen wilka. Ja jestem aniołem. Po tym jak twój ojciec mnie zabił dostałam od Boga drugą szansę. Powróciłam do życia jako Anioł Stróż- westchnęła
-Czyim jesteś stróżem?
-Twoim- odparła szybko dziewczyna
-Nie. To, to niemożliwe- wstał powoli. Był trochę obolały więc nie mógł zbyt szybko się poruszać.
-A jednak to prawda. Zapamiętaj na przyszłość, że Anioły nigdy nie kłamią- dziewczyna również wstała. Wpatrywała się w punkt za plecami chłopaka. Odwrócił się i ujrzał błysk czerwonych oczu. Pewnie Logan wrócił sprawdzić co się dzieje. A może cały czas ich obserwował?
-Wiedz też, że wiem o tobie wszystko. Znam każdą minutę twojego życia Pena- anielica znalazła się niebezpiecznie blisko chłopaka. Zmarł w bezruchu na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska. Odkąd został Łowcą zaczął podawać się za Carlosa Wooda. Tylko jego ojciec wiedział jak na prawdę się nazywa. Zanim zdążył odpowiedzieć dziewczyna zniknęła pozostawiając niezły mętlik w głowie chłopaka. Łowca zebrał cały swój sprzęt i powoli wrócił do domu. Rzucił wszystko w kąt swojego pokoju. Porządnie przemył i opatrzył rany po czym ułożył się w łóżku i zasnął. Śnił o dziewczynie w kasztanowych włosach, błękitnych oczach i białych, anielskich skrzydłach...

***

Przepraszam za długom nieobecność. W nagrodę jutro pojawi się następny rozdział. Zapraszam do komentowania i życzę miłego dnia :)

Nina xoxo