16 marca 2014

Chapter Five



***


Anabell siedziała przy stole w kuchni. Próbowała się skoncentrować aby użyć kamienia księżycowego lecz jej to nie wychodziło. Odkąd ukazała się swojemu podopiecznemu miała mętlik w głowie. Już wiele razy myślała nad tym, jak mu wszystko powiedzieć gdy w końcu przyjdzie czas, lecz teraz, kiedy nadarzyła się okazja wszystkie pomysły wyparowały. Dziewczyna spróbowała jeszcze raz. Odsunęła wszystkie myśli na bok i skoncentrowała się na przezroczystym kamieniu. Zamknęła oczy i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. Gdy dziewczyna otworzyła oczy miały one błękitną barwę. Chwyciła kamień i skoncentrowała na nim całą swoją uwagę. Po chwili w jej głowie pojawiła się wizja. Ujrzała Carlosa pakującego swoje rzeczy do ogromnego plecaka. Był nieźle posiniaczony. Gdy spakował wszystko wyskoczył przez okno i udał się w głąb miasta. Na tym wizja się zakończyła. Dziewczyna odetchnęła głęboko i wróciła do rzeczywistości. Czyżby mieli mieć nowego lokatora, pomyślała. Ubrała bluzę brata wiszącą na wieszaku koło drzwi i wyszła. Musiała wspiąć się na kilka skał, tworzących prowizoryczne schody, aby wyjść na zewnątrz. Mimo iż jest styczeń, słońce przebijało się przez gałęzie aby oświetlić leśne poszycie. Małe ptaszki ćwierkały wesoło w koronach drzew, a na ziemi widniały świeże ślady zajęczych łapek. Anabell uśmiechnęła się. Wszystko wskazuje na to, że ten dzień będzie wyjątkowo spokojny. Minęło trochę czasu zanim dziewczyna opuściła las. Instynkt podpowiedział jej, aby iść do baru. Tam też się udała mijając po drodze dzieci biegnące do szkoły. 
-Dzień dobry pani Cross- przywitała z uśmiechem właścicielkę baru wchodząc do środka. O tej porze knajpa była pusta. Przesiadywali tu tylko wagarowicze. Kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch kelnerki wyszła z zaplecza. Jak zwykle uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Dzień dobry skarbeńku. Dawno cię tu nie było- przywitała się kobieta.
-Byłam trochę zajęta- odparła dziewczyna siadając przy ladzie
-Rozumiem kochanie, nie musisz mi się tłumaczyć. Mów co słychać u brata- pani Cross była miejscową gadułą. Wiedziała wszystko o wszystkich. Nic nie uszło jej uwadze.
-Wszystko dobrze. Z tego co wiem, zaczął szukać pracy.
-Ooo.. świetnie się składa! Akurat szukam kelnera na wieczorne imprezy. Możesz mu powiedzieć, że u mnie zawsze znajdzie pracę- rozpromieniła się kobieta.
-Dobrze, przekażę. Mam do pani pytanie. Wie pani coś o tych nowych mieszkańcach? - Ana zapytała wprost. Była ciekawa jakie wrażenie robią Łowcy na pozostałych mieszkańcach.
-Pewnie chodzi ci o tych pakerów. Nieprzyjemne typki. Przyszedł tu dziś jeden z nich, chyba najmłodszy, wydawał się być miły ale wolałam nie ryzykować- stwierdziła właścicielka baru. Anabell rozejrzała się po pomieszczeniu. Beżowe ściany idealnie komponowały się z ciemnobrązowymi meblami, a duża przestrzeń wykorzystywana była do tańca na nocnych imprezach. Scena znajdująca się w rogu aktualnie była pusta. W barze siedziało dwóch biznesmenów rozmawiających o sprawach zawodowych, kilku wagarowiczy i osoba, której Ana szukała. Chłopak siedział w najciemniejszym kącie i zasłaniał się czytaną gazetą.
-Dziękuję pani. Do widzenia- pożegnała się dziewczyna i udała się w kierunku wybranego stolika.
-Do zobaczenia skarbie- usłyszała za sobą głos pani Cross. Anabell usiadła naprzeciwko chłopaka. Wpatrywała się w widok za oknem. Czekała aż Latynos zwróci na nią uwagę.
-Po co tu przyszłaś?- odezwał się w końcu
-Chciałeś się ze mną spotkać więc jestem- przeniosła powoli wzrok na swojego towarzysza
-Odpowiesz na moje pytania?- chłopak odłożył gazetę i spojrzał na swoją rozmówczynię.
-Postaram się. Co chcesz wiedzieć?- mówiła cicho i spokojnie. Jej głos był jak pieszczota dla uszu, przyjemnie się go słuchało.
-Dlaczego ja? Dlaczego musisz strzec mnie?- Latynos mówił równie spokojnie.
-To nie zależało ode mnie. Bóg wybrał mi osobę, którą mam chronić przed śmiercią- uśmiechnęła się dziewczyna. Bardzo mile wspomina chwile spędzone w Niebie.
-Nigdy nie spotkałem Anioła. Opowiedz mi coś o tym- poprosił przyglądając się jej uważnie. Anabell była bardzo ładną dziewczyną co nie uszło uwadze Carlosa.
-Anioł jest jak... jak czarownica, tylko że ma skrzydła. Potrafię używać magii ale tylko do dobrych celów, umiem posługiwać się księżycowymi kamieniami, z których przewiduję przyszłość lub przeszłość, potrafię na krótką chwilę stać się niewidzialna no i oczywiście umiem latać. W sumie to nie wiem co jeszcze mogę robić, bo niektórych rzeczy jeszcze nie odkryłam. Lecz ciebie interesuje coś innego, prawda? Musisz pozbawić mnie skrzydeł, a następnie przebić mi serce aby mnie zabić. Możesz też podać mi wampirzą krew, wtedy zmienię się w upadłego anioła, a tego raczej byś nie chciał- wytłumaczyła mu wszystko najprościej jak umiała.
-Po co mi to mówisz? Nie boisz się, że wydam cię w ręce ojca?- zdziwił się chłopak
-Ufam ci- odparła krótko i na temat wprawiając go w zakłopotanie. -Więc idzesz ze mną czy wracasz do ojca?
-Ja... nie wiem czy to dobry pomysł- westchnął po chwili.
-W takim razie daj znać jak się zdecydujesz- dziewczyna wstała i udała się w stronę wyjścia.
-Zaczekaj!- chłopak ją dogonił i wyszli razem. Anielica zaprowadziła go do lasu. Miała zamiar pokazać mu przyjemne strony bycia Nadnaturalnym. Przystanęli na polanie . Dziewczyna dotknęła dłonią klatkę piersiową Latynosa, tak aby pod nią znajdowało się serce. Carlos czuł się niezręcznie i nie wiedział jak ma się zachować. Brunetka przymknęła oczy i skupiła się na chłopaku. Pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Czuła jak podnosi się jego klatka piersiowa przy każdym wdechu, słyszała jak poruszają się jego mięśnie i krew przemieszcza się w źyłach i tętnicach. Prześledziła każdą część jego organizmu naprawiając  wszystkie skazy. Gdy się odsunęła Latynos wyglądał normalnie. Zniknęły wszystkie siniaki i zadrapania a rana na ręce całkowicie się zagoiła.  Chłopak był w szoku. Nie potrafił zrozumieć co się przed chwilą stało. A może on nie chciał tego zrozumieć?
-Carlos, powiem i pokarzę ci wszystko co tylko chcesz, ale proszę, nie bój się mnie i spróbuj mi zaufać tak jak ja ufam tobie- poprosiła go anielica. 
-To nie jest takie proste- westchnął i spuścił głowę. Nie potrafił spojrzeć jej prosto w oczy. 
-Wiem. Takie rzeczy wymagają czasu jednak my nie mamy go za dużo. Proszę, chociaż spróbuj- dziewczyna nalegała. W jej tonie głosu było coś, czemu nikt nie umiałby się sprzeciwić. Mimo to, chłopak z każdą minutą czuł się pewniej w jej towarzystwie.
-Dobrze. Spróbować nie zaszkodzi- zdecydował w końcu. Wziął głęboki oddech i spojrzał na anielicę. Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo. Wyglądała przepięknie. Latynosowi dech zaparł w piersiach. Czy to możliwe, że ją polubił? I to bardzo? Nie, to nie może być prawda, pomyślał. Wiedział, że gdyby ojciec ich teraz znalazł obydwoje by zginęli. Z jakiegoś powodu nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo.
-Hym..  może zaczniemy od tych najfajniejszych rzeczy?- zaproponowała dziewczyna. Zamknęła oczy i skupiła się na cząsteczkach magi w jej ciele. Po chwili stała przed chłopakiem z rozłożonymi, śnieżnobiałymi skrzydłami i iskrzącymi się na niebiesko oczami. Na około anielicy pojawiła się jasna poświata. Czarownice nazywały to aurą.
-Wow..- wykrztusił chłopak. Odebrało mu mowę. Nigdy nie widział piękniejszej rzeczy od tej istoty. Z każdą sekundą zachwycała go coraz bardziej.
-Zamknij oczy i wystaw ręce do przodu- poprosiła dziewczyna. Carlos chwilę się wahał ale ostatecznie spełnił jej prośbę. Anabell chwyciła go za oba nadgarski i wprawiła swoje skrzydła w ruch. Po chwili oboje oderwali stopy od ziemi. Carlos ostrożnie otworzył oczy. Czuł się niesamowicie. Wiatr, piękne widoki, adrenalina to coś czego potrzebował. Nie wiadomo czemu zaczął się śmiać. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się naprawdę szczęśliwy.
-Woo Hoo!- krzyknął. Na chwilę zapomniał o wszystkim. O ojcu, o Łowcach, o tym co działo się wczorajszej nocy. Teraz liczył się tylko on i dobra zabawa. Po kilku minutach Anabell wylądowała na małej polanie koło jednego z jezior. To właśnie w pobliżu tego miejsca znajdowało się wejście do jej domu. Latynos położył się na trawie. Oddychał ciężko, a serce biło mu jak szalone. Znacząco podskoczyła adrenalina. Dziewczyna schowała skrzydła. Gdy wrócił jej pierwotny kolor oczu położyła się koło chłopaka. Jej oddech również był przyspieszony. W tym momencie wyznaczyła sobie cel, który za wszelką cenę postara się osiągnąć. "Sprawię, że Carlos przestanie naśladować ojca, sprawię, że mi zaufa i przygotuję go najlepiej jak tylko potrafię do poznania prawdy o jego przeznaczeniu" powtarzała w myślach.
-To było niesamowite- przyznał chłopak uspokajając nieco oddech.
-To dopiero początek- zaznaczyła anielica. Co prawda sama jeszcze nie pojmowała całej mocy jaka drzemała w jej żyłach jednak wszystko co do tej pory opanowała robi niezwykłe wrażenie na innych i była tego w pełni świadoma.
-Co masz na myśli mówiąc, że to dopiero początek?- chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Usiądź i patrz- poleciła dziewczyna przenosząc się do pozycji siedzącej. Opuszkami palców dotknęła trawy. Przymknęła oczy i wykożystając część swojej mocy połączyła się z naturą. Latynos patrzył z niedowierzaniem ale i z zachwytem na to co się działo. Z pochowanych norek zaczęły wychodzić małe, puchate zajączki. Do jeziora podeszło stado sarenek aby napić się łyka orzeźwiającej wody. Na gałęziach pojawiły się przeróżne ptaszki wyśpiewujące swoje najlepsze piosenki. Na kwiatach pojawiły się barwne motyle spijające z nich nektar. Słońce wyszło zza chmur, a wiatr delikatnie poruszał liściami i taflą jeziora. 
-Przepiękne... zazwyczaj zwierzęta przede mną uciekały- wydukał chłopak. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na piękno przyrody, która go otacza. Powoli wstał i ostrożnie zblirzył się do jednej z młodych sarenek.
-Nie wystrasz jej- pouczyła go Ana przyglądając się z daleka. Latynos delikatnie pogłaskał zwierze po grzbiecie. Poczuł mięciutką sierść pod dłonią. Było to dla niego nowe ale i bardzo przyjemne doświadczenie.
-Twierdzisz, że Nadprzyrodzeni niszczą świat i burzą jego równowagę ale to ludzie wycinają drzewa, ludzie zabierają zwierzętom dom, ludzie niszczą przepiękne krajobrazy, wyrywają rzadkie rośliny i wzniecają niepotrzebne wojny. Kiedyś wszyscy żyli w zgodzie a na świecie panował pokój. Jednak ludzie zapragnęli czegoś więcej. Chcieli być lepsi od innych gatunków dlatego wypowiedzieli im wojny. Matka natura chcąc obronić swoje dzieło stworzyła Nadprzyrodzonych. Mieli oni za zadanie pilnować ludzi aby więcej nie niszczyli środowiska. Niestety zaczęły się bunty. Ludzie szkodzili Nadprzyrodzonym a po latach nauki znaleźli sposób na zabicie ich. Powstały pierwsze grupy Łowców i Aniołów. Ci pierwsi mieli za zadanie bronić ludzi a ci drudzy Nadprzyrodzonych. I ta wojna trwa od wieków powodując, że cierpią niewinne stworzenia- brunetka opowiadała historię świata, a poszczególne obrazy pokazywały się Carlosowi. Gdy chłopak doszedł do siebie saren i zajączków już nie było, a nad polaną pojawiły się gęste i ciemne chmury. Światło dawał jedynie księżyc w pełni.
-Powinieneś juź iść. Przed tobą dość długa droga, a nie chciałabym żebyś trafił na Logana i mojego brata. Mogłoby się to źle skończyć- stwierdziła dziewczyna wpatrując się w taflę jeziora.
-A ty? Pójdziesz sama przez las?- spytał Latynos. Odkąd zaszło słońce zrobiło się zimno i delikatne dreszcze wstrząsały jego ciałem. Nie uszło to uwadze anielicy.
-Masz. Ja mieszkam niedaleko- dziewczyna podała mu bluzę. Co prawda należała do jej brata ale chłopakowi bardziej się przyda.
- Dziękuję- ubrał ją. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczyna oddaliła się w głab lasu.
-Zaczekaj! Powiedz mi chociaż jak masz na imię!- krzyknął za nią lecz była zbyt daleko by usłyszeć. Zrezygnowany chwycił swoją torbę i odszedł. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje więc postanowił iść prosto przed siebie. W lesie było ciemno. Latynos miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Przyspieszył kroku i włożył ręce do kieszeni. Ze zdziwieniem odkrył, że w jednej z nich znajduje się jakaś kartka. Zaczął biec. Na chwilę się odwrócił lecz okazało się to błędem. Potknął się o korzeń i upadł na ziemię. Chciał się podnieść lecz poczuł ostry ból z tyłu głowy. Nagle stracił wszystkie siły i zemdlał....

***

Rozdział dużo dłuższy od poprzednich ale mam nadzieję, że równie mocno Wam się podoba. Niedługo do opowiadania dołączy nowa osoba. Liczę na szczere komentarze z Waszej strony. Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia,

Nina xoxo

2 komentarze:

  1. Łooooo jakie super. Tylko dlaczego skończyłaś w takim momencie? Ciekawa jestem tego przeznaczenia Carlosa. I co miało znaczyć zdanie, że Aniołowie mają za zadanie chronić Nadprzyrodzonych? Z tego można by wnioskować, że Los jest jednym z nich. Pozdrawiam i czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Co?! I, ze w takim momęcie?! Wiesz... nie no przyzwyzczaiłam sie, ale wracajac, swietny!! CZekam xo

    OdpowiedzUsuń