9 marca 2014

Chapter Four



***


Latynos leżał w swoim łóżku i rozmyślał o wczorajszych wydarzeniach. Po raz pierwszy od dawna ktoś wspomniał o jego siostrze. Przypomniał sobie małą, roześmianą Abigail, bawiącą się z nim w chowanego. Jej kasztanowe loczki, rumiane policzki, dziecięcy głosik... To niesprawiedliwe, że musiała odejść w tak młodym wieku, pomyślał. Przyrzekł wtedy, że własnoręcznie wyrwie serce temu, który ją zamordował i nadal ma zamiar to zrobić. Chłopak zwlókł się powoli z łóżka. Jego pokój był bardzo mały. Pod oknem stało stare, drewniane biurko, obok znajdowała się mała szafa, a przy ścianie rozwalone łóżko. Latynos dopiero teraz zaczął odczuwać skutki wczorajszej walki. Okropnie bolał go brzuch, na którym to znajdowały się olbrzymie, fioletowe siniaki,  męczyły go nudności i zawroty głowy. Rana na ręce również nie wyglądała najlepiej, a całość dopełniało limbo pod okiem i rozcięta warga. Ubrał czysty T-shirt i dresowe spodnie. Brudne ciuchy wrzucił do specjalnego kosza. Korzystając z tego, że ojciec i jego kumple odsypiają wczorajszą imprezę, Carlos udał się na spacer. Narzucił na siebie bluzę z kapturem aby chociaż częściowo zakryć sińce. Łowcy byli w Salem dopiero od tygodnia więc chłopak nie zdążył zapoznać się z planem miasta. Szedł gdzie go nogi poniosą. Minął główną ulicę, kino, bar i kilka sklepików. Za stacją benzynową skręcił w mniejszą uliczkę, która zaprowadziła go prosto do lasu. Po wczorajszych wydarzeniach nie ciągnęło go do leśnych wędrówek. Wolał iść na jego obrzeżach nie tracąc miasta z oczu. Okolica była przepiękna. W całym mieście znajdowały się zabytkowe domy i budynki użytku publicznego. Jedne były ślicznie odnowione a pozostałe niekoniecznie. Na ulicach dominowała zieleń. Rosło tu dużo drzew, krzewów i rabatek z kwiatami, o które dbali mieszkańcy. Dodatkowo miejscowość ze wszystkich stron otaczał las, z licznymi wzgórzami i jeziorami, a na jednym z nich latem otwierano kąpielisko. Mimo panującej zimy świeciło słońce, gdzie nie gdzie ćwierkały ptaki i szczekały psy. Wydawałoby się, że to zupełnie normalne miasto, jednak pozory mylą. Było to bowiem miejsce utworzone przez czarownice, w którym mieszka więcej Nadprzyrodzonych niż gdziekolwiek indziej. Po około godzinie chłopak wrócił do domu. Hektor i Olivier siedzieli w salonie i oglądali mecz w telewizji. Latynos chciał iść do kuchni i wrócić z powrotem niezauważony, jednak gdy zamykał lodówkę, uprzednio wyciągając z niej sok pomarańczowy, zwrócił na siebie uwagę ojca.
-Młody! Chodź no tu- zawołał go mężczyzna. Latynos posłusznie spełnił jego prośbę.
-Gdzie wczoraj byłeś i co zrobiłeś z moimi pułapkami?- Hektor spojrzał złowrogo na swojego syna. Miał on bowiem świra na punkcie broni i codziennie, rano i wieczorem, liczył wszystkie sztuki drewnianych kołków, sztyletów, trucizn, ziół, kuszy, łuków, pistoletów i pułapek jakie posiadał. Nie uszło więc jego uwadze, że zniknęło kilka sztuk.
-Byłem w lesie. Zabiłem te wampiry, o których rozmawiałeś wczoraj z Olivierem- przyznał się chłopak
-Poszedłeś tam sam?!- wściekł się Hektor. Nie lubił gdy ktoś, a tym bardziej jego rodzony syn, zabierał mu zdobycz z przed nosa. 
-Zabiłeś chociaż wszystkie?- dopytywał się Olivier chcąc załagodzić nieco sytuację. Na moment przed oczami Carlosa pojawił się Logan.
-Tak. Wszystkie, co do jednego- skłamał bez zawahania.
-Co zrobiłeś z ciałami?- dopytywał się Oli
-Spaliłem- ciągnął kłamstwo dalej. Bał się powiedzieć ojcu prawdy. Gdzieś, głeboko w jego podświadomości, był mały chłopczyk przyglądający się śmierci jego bliskich i właśnie ta część Carlosa za wszelką cenę chciała utrzymać istnienie anielicy i wampira w tajemnicy przed innymi. Ojciec Latynosa wstał z kanapy i stanął do niego tyłem. Odwracając się mężczyzna wyprowadził cios i uderzył syna z ogromną siłom. Trafił go prosto w twarz, nabijając mu limbo na drugim oku. Siła uderzenia była tak wielka, że chłopak zatoczył się do tyłu.
-Nigdy więcej nie zabijaj Nadprzyrodzonych bez mojego pozwolenia- warknął Hektor i usiadł spowrotem na kanapie. Carlos spojrzał na ojca. Żal mu było tego faceta, bezwzględnego mordercy, który nawet syna nie potrafi  wychować. Ze zrezygnowaniem chłopak powlókł się do swojego pokoju zgarniając po drodze sok i worek lodu. Gdy już znalazł się na swoim łóżku odetchnął z ulgą. Nie lubił rozmawiać z ojcem. To zawsze kończyło się bijatyką. Powoli przyłożył lód w bolące miejsce. Pomogło. Mimo to nadal był odbolały po wczoraj. Nie, koniec z tym, pomyślał. 
-Ojciec nie będzie mną pomiatał. Jestem już dorosły i nadszedł czas aby się mu sprzeciwić. Nie będę jego workiem treningowym- wycedził przez zaciśnięte zęby. Postanowił w końcu zmienić swoje życie. I nawet wie jak...


***

Chciałabym bardzo podziękować wszystkim czytelnikom za komentarze. Jesteście świetnym motywatorem ;) Następny rozdział pojawi się za tydzień. Miłego tygodnia, pozdrawiam,
Nina xoxo

2 komentarze:

  1. Ugh!! takim momencie?! -,-
    Rozdział jest świetny, czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo Carlos wziął się w garść, to dobrze. Już nie mogę doczekać się kolejnej notki

    OdpowiedzUsuń