30 marca 2014

Chapter Seven




***



Anabell obudziła się w bardzo dziwnym nastroju. Coś było nie tak. Czuła to. Ubrała szybko niebieską koszulkę i czarne rurki po czym wybiegła z domu na bosaka. Ta sprawa nie mogła czekać. Jeśli coś się dzieje z Carlosem ona to czuje i tym razem również tak było. Biegiem rzuciła się przez las raniąc przy tym stopy. Nie zwracała nawet na to uwagi. Liczył się tylko czas. Po kilku minutach gwałtownie się zatrzymała. Pod jednym z drzew znalazła ślady krwi. Jej zdenerwowanie wzrastało. Jeśli chłopakowi coś się stało, ona za to odpowie i to przed Niebiańskim Sądem. 
-Niedobrze... Carlos!- zaczęła desperacko krzyczeć. Padła na ziemię i dotknęła plam krwi. Skupiła się na Latynosie i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Po chwili już wiedziała gdzie jest. Niestety jeszcze bardziej się zdenerwowała. Chłopak znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Anielica z powrotem zerwała się do biegu jednak nie dotarła zbyt daleko.  Została przebita drewnianym kołkiem na wylot...



Chłopak obudził się ze strasznym bólem głowy. Gdy dotknął tego miejscach na palcach poczuł coś lepkiego. Krew. Nie dobrze, pomyślał. Najgorsze było to, że nie wiedział gdzie jest a rana nadal krwawiła. Chciał usiąść lecz zakręciło mu się w głowie i upadł. Postanowił zostać w pozycji leżącej. Rozejrzał się dookoła. Wydawało mu się, że jest w jakimś starym lochu czy coś takiego. Nie widział dokładnie ponieważ w pomieszczeniu paliła się tylko jedna świeca. Usłyszał szelest- znak, że nie jest tu sam. Wszystko było na niekorzyść chłopaka i wiedział, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie jego jedyną szansą na ratunek była ta tajemnicza Anielica. A..And.. nie, Anabell. Tak głosił napis na karteczce, którą wyjął z kieszeni bluzy. W tak kiepskim świetle ledwo co go odczytał. Szmery robiły się coraz głośniejsze, a po chwili Latynos już wyraźnie słyszał czyjeś kroki na zewnątrz. Z doświadczenia jakie nabył będąc Łowcą wiedział, że to nie jedna osoba tylko co najmniej sześć. Ktoś chwilę majstrował przy zamku po czym drzwi się otwarły. Do środka wleciały promienie słoneczne oświetlając całe pomieszczenie. Teraz Carlos widział wyraźnie stare mury dookoła, łańcuchy przymocowane do ścian i mnóstwo plam krwi dookoła. Gdzie nie gdzie po rozstawiane były świeczniki z wypalonymi prawie do końca świecami. Wszystkie postacie wchodzące do lochu miały na sobie czarne płaszcze z kapturami. Ludzkie oko nie było w stanie dostrzec ich twarzy. Jako ostatni wszedł wysoki brunet. On jako jedyny nie założył kaptura, a na rękach trzymał ciało dziewczyny. Latynos próbował sobie przypomnieć czy ją zna jednak jej zidentyfikowanie było trudne, ponieważ była przykryta kocem. Chłopak widział tylko ogólny zarys jej sylwetki. Ułożono ją obok chłopaka a ręce skuli jej łańcuchami. Brunet machnął ręką i siedem z dziewięciu postaci wyszło zamykając za sobą drzwi. W lochu ponownie zapadła ciemność. 
-Estmath finela inxulio- szepnął ktoś po czym wszystkie świece się zapaliły. Obydwoje towarzysze bruneta zdjęli kaptury. Jedną z osób była złotowłosa dziewczyna o niezwykłej, nieco magicznej urodzie. Drugi był rudowłosy chłopak z uśmiechem na twarzy. Brunet przez chwilę zastanawiał się nad czymś po czym odezwał się do Latynosa przyjaznym głosem:
-Widzę, że już się obudziłeś. Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytania bo jak nie to będę musiał użyć siły- Carlos skinął głową na tak.
-A więc mój drogi, podobno jesteś jednym z Łowców, czy to prawda?
-Nie- Latynos sam był zaskoczony swoją odpowiedzią.
-Kłamiesz- syknęła dziewczyna
-Spokój! Pytanie numer dwa. Gdzie znajdę Hektora?- ciągnął dalej brunet
-Nie znam go- skłamał znowu 
-Ilu ma ludzi i jaką bronią dysponuje?- brunet robił się coraz bardziej nerwowy
-Nie wiem o kim mówisz- Carlos obstawał przy swoim.
-Chyba przyda ci się małe odświeżenie pamięci. Ethan! Pokaż koledze naszą zdobycz- brunet uśmiechnął się szeroko. Rudy posłusznie wykonał polecenie, zdjął płachtę z ciała leżącej obok dziewczyny. Carlos nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jego jedyna nadzieja na wydostanie się stąd jest tutaj i to przebita kołkiem na wylot.
-To jak? Będziesz mówił prawdę?- spytał brunet. Latynos milczał. Miał mentlik w głowie i nie wiedział co zrobić. 
-Rozumiem. W takim razie pozwól, że obudzimy naszego gościa specjalnego- zaśmiał się. Ethan podniósł ciało dziewczyny a brunet jednym szarpnięciem wyciągnął kołek. Anabell jęknęła z bólu i otworzyła szeroko oczy. 
-Ana..- wymsknęło się Latynosowi
-Ty podły bydlaku. Tylko spróbujesz mu coś zrobić a gorzko tego pożałujesz- wycedziła przez zęby Anielica. Ethan postawił ją na ziemi i się odsunął. Carlos nie zdążył nawet mrugnąć a James przygwoździł dziewczynę do ściany. Zaciskał rękę na jej szyi dusząc ją tym samym. 
-James starczy! Chyba zrozumiała. Pamiętaj, że obaj są nam potrzebni i to żywi- blondynka zbliżyła się do niego i mocno zaakcentowała ostatnie słowo. Brunet zostawił Anabell w spokoju. Tym razem podszedł do Latynosa.
-To jak? Zaczniesz gadać czy mam ją zabić?- warknął mu prosto w twarz
-Jestem Łowcą, Hektor mieszka w domu przy lesie, ma ze sobą 26 ludzi a 40 kolejnych jest w innych stanach. Lepiej nie atakujcie go w domu bo zginiecie. On ma ze sobą broń na każdy rodzaj istoty. Aby go pokonać musicie zabrać go jak najdalej od domu- odpowiedział ze spokojem chłopak. Nie mógł powiedzieć całej prawdy bo wtedy jego ojciec na pewno by zginął. Zataił najważniejszą informację.
-No widzisz? Trzeba było tak od razu- uśmiechnął się brunet. Skinął głową na blondynkę i rudego. 
- Estmath finela dorkess- szepnęła dziewczyna i wszystkie świece zgasły. Cała trójka wyszła zostawiając Carlosa i Anabell samych. 
-Ana?- odezwał się po chwili Latynos
-W porządku, lepiej powiedz mi co z tobą.
-Głowa mnie strasznie boli i chyba... chyba krwawię- przyznał. Powoli zaczął czołgać się w stronę dziewczyny. Położył głowę na jej kolanach i odetchnął z ulgą. Czuł się już bezpiecznie, wiedział, że Anielica go uratuje.
-Nie dobrze. Masz chyba pękniętą czaszkę- odezwała się po chwili, a chłopak ujrzał jej błękitne oczy w ciemności.
-Zrób coś, jesteś Aniołem- jęknął. Mimo, że bardzo polubił dziewczynę teraz najważniejsze dla niego było życie jego ojca. I jego własne. Anabell pogłaskała go po policzku, a następnie ułożyła ręce na jego sercu. Użyła swojej mocy i po chwili Carlos był już cały i zdrowy. Niestety nie można było powiedzieć tego o niej. Rana na brzuchu nadal się nie zagoiła, prawdopodobnie został w niej odłamek drewna. 
-Teraz ty mi pomożesz- poprosiła. Chłopak usiadł i czekał na dalsze instrukcje. 
-Włożysz rękę do rany i wyciągniesz resztę kołka- jęknęła. Robiła się coraz słabsza, a to oznacza kłopoty. Latynosowi zrobiło się niedobrze. Nigdy nie lubił opatrywać ran a teraz ma włożyć komuś rękę do brzucha? Z trudem powstrzymał wymioty i zaczął operację. Gdy włożył wszystkie palce zabrał się za poszukiwanie drzazgi. Dotykał różnych wnętrzności przez około 10 min aż w końcu znalazł to czego szukał zaplątane w jelita. Ostrożnie chwycił sporych rozmiarów drzazgę i delikatnie ją wyciągnął. Anielica jęknęła z bólu. 
-Możemy już iść?- spytał Latynos i wytarł krew z ręki o koszulkę.
-Jeśli uwolnisz mnie z tych łańcuchów. Sama nie dam rady- przyznała dziewczyna i powoli wstała. Z całej siły pociągnęła łańcuch ale nic to nie dało.
-Siłą tego nie zrobimy. Może.. spróbuj wyjąć rękę z tych kajdan. Masz smukłe dłonie więc powinno się udać- zaproponował po chwili namysłu chłopak. Anabell spróbowała. Powoli i boleśnie ale uwolniła jedną rękę, a następnie drugą. Carlos kopniakiem wyważył drzwi i wyszli na zewnątrz. Znajdowali się przed ruinami starego kościoła. Pewnie przetrzymywano w tych lochach Nadnaturalnych jeszcze za czasów średniowiecza. Chłopak chwycił Anabell pod ramię i pomógł jej iść. Po godzinie drogi znaleźli się przed znajomym jeziorem. 
-Muszę uratować ojca- spojrzał przepraszająco na Anioła
-Rozumiem. Jednak sam nie dasz rady, przyda ci się grupa wsparcia- stwierdziła
-O czym ty mówisz?- zdziwił się
-Chodź ze mną to zobaczysz- chwyciła go za rękę i zaprowadziła do jaskini. Chłopak czuł się nieco speszony. Jeszcze żadna dziewczyna nie była tak blisko i nie trzymała go za rękę. Nie wiedział jak się zachować, więc postanowił po prostu jej zaufać. Anabell odsunęła wielki kamień i weszła do środka. Carlos kroczył zaraz za nią. Weszli prosto do salonu, gdzie na kanapie leżał Logan z workiem krwi i oglądał mecz w telewizji. Na ich widok gwałtownie wstał.
-Co ON tu robi?- syknął na Łowcę
-Spokojnie. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Gdzie Kendall?- spytała Ana
-Tu jestem!- krzyknął ktoś z kuchni. Tam też się wszyscy udali. Blondyn robił sobie obiad. Smażył akurat gigantycznych rozmiarów kotleta. Wydawał się być szczęśliwy jednak na widok Anabell nagle pobladł.
-Boże, co ci się stało?- podszedł do siostry i pomógł jej usiąść na krześle. Uważnie przyjrzał się jej ranie na brzuchu i stwierdzając, że już prawie się zagoiła powrócił do gotowania. Anielica opowiedziała chłopakom wszystko co się wydarzyło kończąc na tym, że muszą pomóc Carlosowi. Latynos natomiast czuł się nieswojo w towarzystwie Nadnaturalnych. Przebywanie z nimi w jednym pomieszczeniu było dla niego nowym doświadczeniem.
-Oj siostra, wystarczy zostawić cię samą na trzy dni i już masz kłopoty. Oczywiście, że pomożemy- zaśmiał się blondyn. Carlos nieśmiało stwierdził, że w przeciwieństwie do Logana, Kendall mógłby zostać jego przyjacielem. 
-To jaki mamy plan?- ciszę przerwał wampir. Był wyraźnie niezadowolony z całej sytuacji jednak Ana to jego przyjaciółka i wypadałoby jej pomóc.
-Musimy odciągnąć Jamesa i jego bandę z dala od Łowców a jeśli dojdzie do walki... róbcie co chcecie ale Hektor, Olivier, Ethan i ta blondi mają przeżyć. James jest mój- zadecydowała brunetka. To jej pierwsza wojna w życiu i musi ją wygrać. Dla Kendalla. Dla Logana. Dla Carlosa.  Dla samej siebie...

***

Liczę na wasze komentarze., to bardzo pomaga w dalszym pisaniu. Następna notka za tydzień. Życzę miłego dnia,

Nina xoxo

2 komentarze: