17 listopada 2014

Chapter Twelve





***




Musi być jakiś sposób aby się stąd wydostać, myślała Anabell. Skoro raz udało jej się opuścić to okropne miejsce i pojawić się na Ziemi w postaci ducha (bo tak właśnie tłumaczyła to co się stało), to chyba uda jej się to powtórzyć. Rozmyślania dziewczyny przerwał jeden ze Strażników. Wszedł do celi i postawił na ziemi tacę z jakąś papką po środku.
-Jak wrócę, ma tego nie być- warknął i wyszedł. Z wielkim trudem doczołgała się do tacy. Wciąż odczuwała olbrzymi ból przy każdym ruchu. Kupka dziwnej mazi spoczywała na talerzu. Anabell miała wrażenie, że to coś zaraz zacznie się ruszać. 
-Ej! Co to ma być?!- krzyknęła na tyle głośno aby usłyszeli ją Strażnicy.
-Twój obiad- odparł ten przy okienku. Z tego co zauważyła dziewczyna on był najmłodszy i chyba nie specjalnie podobała mu się ta robota. Gdyby nie to, że jest Strażnikiem może zostaliby przyjaciółmi. 
-Że niby ja mam to zjeść?- spojrzała na niego. Chłopak nic nie odpowiedział ale w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Prośba? Mimo wszystko Ana nawet nie dotknęła tego czegoś. Wróciła na swoje poprzednie miejsce  i... tak, znów myślała o Carlosie. Na początku chciała wymazać go z pamięci i zająć się czymś innym ale po prostu nie potrafiła. Na myśl o nim czuła w środku takie przyjemne ciepło. Całowali się. To było niesamowite uczucie. Wcześniej nie przyznawała się do tego ale... chłopak strasznie się jej podobał. Zakochała się w swoim podobiecznym- kolejna rzecz której Aniołowi robić nie wolno. Historia pamięta tylko jeden taki przypadek, który zdażył się całkiem niedawno. Właściwie było to rok przed narodzinami Anabell. Archanioł Gabriel zakochał się w człowieku. Jego miłość była tak wielka, że aby zostać z ukochaną pozwolił aby pozbawiono go wszystkich mocy i zgodził się na wygnanie. Niestety kilka lat później jego ukochana zmarła. Gabriel został sam i nie mógł już powrócić do Nieba. Od tamtej pory żyje między ludźmi. Tą historie Anabell usłyszała podczas szkolenia na Anioła Stróża. Uważała wtedy, że Gabriel był strasznym głupcem skoro porzucił życie w Niebie dla człowieka, ale teraz... Anabell zrobiła by to samo co on aby być przy Carlosie. 
-Miałaś to zjeść!- do celi wparował jeden z najbrutalniejszych Strażników.
-Nie włożę tego do ust- warknęła dziewczyna
-Ooo naprawdę?- uśmiechnął się złośliwie. Chwycił Anę za włosy i przyciągnął ją do siebie. Unieruchomił ją w dość bolesny sposób i zaczął wpychać jej jedzenie do ust. Ta papka była okropna. Dziewczyna myślała, że zaraz zwymiotuje. Kiedy zjadła już wszystko Strażnik puścił ją i wyszedł zabierając ze sobą tacę. Teraz rozumiała o co chodziło temu młodemu Strażnikowi. Chciał ją ostrzec. Może jeszcze uda im się zaprzyjaźnić? Ale najpierw, dziewczyna musi znaleźć sposób aby więcej tego nie jeść. Przyjrzała się uważnie celi w której siedziała. Ściany były gładkie i tylko na podłodze znajdowały się zadrapania. Zapewne powstały przez osoby, które siedziały tu przed nią. Jedynie rysa w kącie pod tym śmiesznym okienkiem wyglądała dziwnie. Anabell zbliżyła się do niej i dotknęła jej opuszkami palców. Zaraz... to nie jest rysa. To dziura! I to dość spora. Dla Strażników była niewidoczna ponieważ wejście do niej stanowił bardzo malutki otwór. To świetna kryjówka na tą obrzydliwą papkę, ucieszyła się dziewczyna. I wtedy znów się to stało. Pojawiła się w pensjonacie pani Cross. Znała to miejsce ponieważ często dorabiała tu sobie jako sprzątaczka. Zjawa chodziła po korytarzach nie za bardzo wiedząc gdzie się udać. I zobaczyła Go. Był tam samo przystojny jak wcześniej, tak samo tajemniczy, tak samo zamknięty w sobie. Wyglądał jak seryjny zabójca. Był nim. Tydzień temu nim był. Teraz próbował się zmienić. Z marnym skutkiem. Ana widziała jego muskuły. Owszem, był silny. Jednak to człowiek. Może nie do końca? Z każdym krokiem wyraźniej widziała jego twarz odbijającą się w oknie. Bóg śmierci. Tak, teraz tak go będzie nazywać. Grecki Ares dzisiejszych czasów. Dziewczyna była wzruszona. Jej ukochany siedział tuż przed nią. Był na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko... wstał. Pobiegł gdzieś przelatując przed nią. Widziała strach w jego oczach. A potem znów zaczęła znikać. Wracając do rzeczywistości jej umysł wypełniała tylko jedna myśl. Hybrydy. Hektor tworzył hybrydy aby mogły go kiedyś obronić. Nie zdążyły, a dom spłonął. Bestie są na wolności. Anabell musi się stąd wydostać. Musi wrócić.






Carlos nie zastanawiał się długo. Już następnego dnia uciekł z pensjonatu. W pamięci próbował odtworzyć właściwą drogę. Dlaczego wszystkie drzewa w lesie wyglądają tak samo? Nie wyglądają. Zostawiła wskazówki. To dobrze, przynajmniej dla niego. Przypomniał sobie jak pokazała mu zwierzęta, tyle życia, którego nie widać gołym okiem. Stanął w miejscu i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w wiatr, szum liści, śpiew ptaków. Gdy otworzył oczy sarna stała na przeciwko niego. Ruszył za nią w głąb lasu. Szli długo, aż rozpoznał jezioro. To tu pierwszy raz jej uwierzył. Spojrzał na zwierzę. Było piękne, czyste, nieskażone grzechem stworzenie.
-Dziękuję- kiwnął głową w stronę sarny. Zrobiła ten sam gest i uciekła. Podszedł do rumowiska skał i odnalazł jaskinię. Pełen obaw wszedł do środka.
-Nie bądź taki pewny siebie! I tak ja wygram!- usłyszał śmiechy z wnętrza domu. Jeszcze jedne drzwi. Wszyscy umilkli.
-Cześć!- pomachał mu blondyn siedzący na kanapie. Razem z rudzielcem od tego Upadłego grali w gry video. Kawałek dalej na krześle siedział Logan. Przypatrywał się im z dziwnym wyrazem twarzy pijąc coś ciemnego z butelki. Krew, domyślił się chłopak.
-Musimy pogadać- Latynos przełknął nerwowo ślinę.
-Owszem. Mamy wiele tematów do rozmów- wampir bacznie mu się przyglądał
-Siadaj- dodał już poważnie Kendall wyłączając grę.
-Ej!- zaprotestował Rudy- wygrywałem!
-Dokończymy kiedy indziej. Mamy ważne tematy do omówienia, a jeśli chcesz się do czegoś przydać, idź po Jamesa- westchnął blondyn. Poczekali. Brunet wszedł do pomieszczenia poddenerwowany a chwilę za nim blond czarownica jeszcze bardziej wściekła niż zwykle.
-O co chodzi?- Upadły Anioł spytał Carlosa
-Pomijając wszystko dotyczące.. Anabell- zaciął się- hybrydy.
-Co?- zdziwił się Logan
-Mój... Hektor stworzył hybrydy. Już kiedy byłem mały podejrzewałem, że coś kombinuje. Zamykał się w piwnicy i coś robił. W całym domu było słychać krzyki i dziwne dźwięki. Kiedy pewnego razu się go zapytałem o co chodzi on odpowiedział, że to nie moja sprawa, a jak będę drążył temat to zrobi ze mną to samo co z nimi. Nie pytałem więcej. Mimo wszystko ciekawość zżerała mnie od środka. Zakradłem się tam pewnej nocy. Hektor zostawił przez nieuwagę otwarte drzwi. Widziałem jak ich torturował. Wszędzie było pełno krwi, a wampir siedzący na podłodze zaczął się zmieniać. Nagle stał się wilkołakiem. Rzucił się w moją stronę ale ktoś go powstrzymał. Olivier też tam był. Nie wydał mnie ojcu, a ja już więcej tam nie wracałem. Teraz już wiem co się tam działo. Hektor wiedział, że kiedyś dojdzie do bitwy. Musiał przeczuwać, że Olivier go zdradzi i się zabezpieczył. Stworzył kilka hybryd, które po jego śmierci miały mordować innych- wyjaśnił Carlos
-No i co z tego?- mruknęła czarownica
-To, że te bestie są teraz na wolności, głodne i wściekłe, i że zaczną mordować ludzi i Nadnaturalnych z tego miasta i okolic- stwierdził James.
-No to mamy problem- podsumował Kendall...



***


Witam serdecznie po długiej przerwie! Kończymy z nudnymi rozdziałami i zaczynamy mordować i lać krew! Kto się cieszy? Pozdrawiam,

Nina xoxo

24 września 2014

Chapter Eleven


***


Kendall siedział przed telewizorem z piwem w ręce i oglądał mecz piłki nożnej. Pogodził się ze śmiercią siostry. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział iż James nie kłamie. Pozwolił mu nawet pomieszkać tu przez jakiś czas z tą czarownicą i rudzielcem. Martwił się tylko o Logana. To Anabell zawsze powstrzymywała go od najgorszych rzeczy, a teraz? Bał się, że jego przyjaciel znów zatraci swoje człowieczeństwo. Niepokoiło go również to, że niedługo będą musieli porozmawiać z tym Łowcą. Cholera.
Wampir wrócił do domu około 3 nad ranem. Kendall jeszcze nie spał. W pewnym sensie czekał na niego.
-Tylko mi nie mów, że kogoś zabiłeś- jęknął blondyn widząc przyjaciela.
-Paru Łowców. Nic więcej. Dziewczyna przeżyła o ile ktoś ją znalazł- mruknął szatyn. Nie był w nastroju do poważnych rozmów.
-Pozwoliłem tym zakapturzonym zostać u nas przez jakiś czas- ciągnął dalej Kendall- A niedługo musimy pogadać z Carlosem.
-Spoko- uciął Logan. Był spokojny. Marzył jedynie o łóżku i krótkiej drzemce.
-Wszystko w porządku?- dopytywał się wilkołak zaskoczony zachowaniem przyjaciela.
-Tak, jest ok- odpowiedział wampir i zaszył się w swoim pokoju. Kendall usiłował wymyśleć jakieś racjonalne wytłumaczenie dla tej rozmowy lecz nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. W końcu zwalił całą winę na alkohol i przemęczenie...





Tej nocy i Carlos nie mógł zmrużyć oka. Był wykończony zarówno fizycznie jak i psychicznie jednak coś nie pozwalało mu spać. Chodził po całym budynku nie wiedząc co ze sobą zrobić. W jego głowie panował istny chaos. Różne myśli bombardowały go z prędkością światła. Łzy tak długo cisnęły się do oczu, że w końcu dla świętego spokoju pozwolił im wypłynąć. Uspokoiło go to. Usiadł na parapecie i wpatrywał się w ciemny las. Próbował uporządkować myśli. On, syn najpotężniejszego Łowcy, zakochał się w swoim własnym Aniele Stróżu. Zapomniał o ojcu. W końcu wyzwolił się z pod jego wpływu i mógł sam decydować o swoim życiu. W głębi duszy nawet się cieszył z jego śmierci. Wszystkie jego emocje związane były teraz z Anabell. Dotarło do niego, że ta istotka wcale go nie zmieniła. Ona tylko pokazała mu jaki jest na prawdę. To całe zabijanie Nadnaturalnych, nienawiść jaką żywił do innych ludzi- to była tylko maska, którą zakładał aby podlizać się ojcu. Kiedy w końcu ją zdjął poczuł się szczęśliwy. Czuł się jakby na nowo zaczynał swoje życie. Niesamowite. W tym momencie dotarło również do niego jak bardzo kocha Anabell, jak bardzo chce aby była z niego dumna, jak chce ją zobaczyć lub usłyszeć jej głos. Powiedzieć jak bordzo mu pomogła i podziękować. Pocałował ją przecież! Ten gest upewnił go, że ona również go kocha. Ale dlaczego musiała odejść? "Bo nie chciała być zła" podpowiadał mu rozum. Tak. Chłopak nie umiał sobie wyobrazić dziewczyny zabijającej Nadnaturalnych i ludzi dla własnej przyjemności. Zrozumiał dlaczego wolała odejść. "Ale już raz odeszła i wróciła prawda?" tym razem odezwało się jego serce. I poczuł coś zupełnie nowego. Wypełniła go nadzieja, że jeszcze kiedyś ją zobaczy. To silna dziewczyna i nie da sobą tak łatwo pomiatać, stwierdził. Uśmiechnął się do swojego odbicia w szybie. Nagle dotarło do niego coś o czym zapomniał. Hektor miał w domu broń, a teraz gdy dom spłonął ta broń jest na wolności i będzie chciała się zemścić...




-James przypomnisz mi dlaczego zgodziłeś się tu zostać?- spytała wkurzona blondynka. Nie podobało jej się, że nagle zmienili plan działania.
-Bo ci kolesie są w stanie nam pomóc, a poza tym jestem im coś winien- warknął brunet. Dziewczyna działała mu na nerwy od kąd tu przyszli. 
-Przypomnieć ci kim jesteś? Upadłym Aniołem! Powinieneś ich zabić zamiast im pomagać!- ciągnęła dalej.
-Wiem kim jestem i co powinienem robić a ty nie powinnaś wtrącać się do mojego życia bo zamiast ich zabiję ciebie!- wybuchnął. Miał jej dość. Pragnął aby się w końcu zamknęła.
-Nie zapominaj kto tu jest silniejszy!- warknęła czarownica i wszystkie świece w pomieszczeniu zapłonęły.
-Że niby ty? Uważaj bo zaraz pęknę ze śmiechu- roześmiał się. Dziewczyna dłużej nie wytrzymała. Użyła swoich mocy aby zadać mu ból. James nie pozostawał jej dłużny. Ignorując potworny ból rozwinął skrzydła i również użył mocy. Z nosa Jess popłynęła stróżka krwi. Dostała dreszczy i ledwo co kontunuowała atak. W końcu się poddała. Dłuższe używanie mocy mogłoby ją zabić. James również przestał. Dał dziewczynie chwilę oddechu po czym chwycił ją za szyję i przydusił do ściany. 
-Jeszcze raz będziesz dyktować mi co mam robić albo kwestionować moje decyzje a skończę z tobą raz na zawsze- wycedził przez zęby.
-Nie zrobisz tego- wydusiła z siebie czarownica.
-Jesteś tego pewna?- brunet wzmocnił uścisk. Milczała. Puścił ją w końcu. Dziewczyna łapczywie łapała powietrze. Jeszcze chwila a by ją udusił. James usiadł w fotelu i powoli się uspokajał. W takim stanie zastał ich Ethan. Rudzielec trzymał na rękach swoją kotkę. Widocznie kręciła się w pobliźu.
-Co znowu zrobiłaś Jessica?- zwrócił się do kuzynki.
-Nie twoja sprawa- syknęła wbijając gniewne spojrzenie w Jamesa. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że tak ją potraktował. Przysięgła sobie, że się zemści i nawet jego ładna buźka jej nie powstrzyma...


***

Hey! Ho! No więc na dziś to tle. Jak to mówi moja pani od polskiego "krótko zwięźle i na temat". Hym.. mam wrażenie, że niektórzy mogą pogubić się w treści rozdziałów bo są dość zawiłe. Zapewne nie za bardzo jeszcze to rozumiecie ale z każdym kolejnym rozdziałem postaram się wam to wszystko wyjaśnić i pisać prościej. A jeśli nadal czegoś nie zrozumiecie to piszcie na mojego maila:

ninaaniol.1999@gmail.com

Z chęcią odpowiem na wasze pytania ;) Życzę powodzenia w szkole i wszystkiego dobrego dla moich kochanych czytelników, pozdrawiam

Nina xoxo

3 sierpnia 2014

Chapter Ten



***


-W imieniu Boga, Niebiański Sąd uznaje oskarżoną, Anabell C. winną zarzucanego jej czynu zabójstwa człowieka i zatajanie istotnych informacji przed swoim podopiecznym, Carlosem Peną,  i skazuje ją na 5 lat pozbawienia wolności w czyśćcu  oraz nakazuje odebranie jej wszelkiej mocy, którą otrzymała stając się Aniołem Stróżem. Proszę zaprowadzić ją do celi- o ławę zastukał młotek i wszyscy się rozeszli.
-Nie! Nie możecie!- wydzierała się lecz nikt nie chciał jej słuchać. Została tylko ona i czworo Strażników. Po chwili pojawił się jeden z Archaniołów.
-Nie możecie mi tego zrobić! Ja muszę wrócić na Ziemię! Oni mnie potrzebują!- rzuciła się mu na szyję.
-Zrozum złotko, że twoi przyjaciele świetnie radzą sobie sami i są bez ciebie szczęśliwsi- warknął i chwycił dziewczynę boleśnie za ramiona. Odsunął ją na bezpieczną odległość i spojrzał jej w oczy. Zamilkła. Przestała płakać. Archanioł wprowadził ją w trans. Zaczął odbierać jej moc. Anabell czuja się jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. To był potworny ból jednak nie umiała się poruszyć ani nic powiedzieć. Z każdą chwilą było coraz gorzej. W końcu Archanioł ją puścił. Upadła na ziemię jak szmaciana lalka. Rozpłakała się i zaczęła wrzeszczeć. Nigdy jeszcze nie czuła takiego bólu, takiej pustki w sobie. Archanioł odszedł a Strażnicy chwycili ją za ręce i zaciągnęli do czyśćca. Wrzucili ją brutalnie do celi powodując dodatkowy ból. Nigdy nie pomyślałaby, że tak właśnie wygląda czyściec. Pomieszczenie, cela, w którym się znajdowała było zupełnie puste. Idealnie gładkie ściany, drzwi zamykane na kilka zamków różnego rodzaju i tylko małe okienko przez, które dodatkowo obserwował ją jeden ze Strażników. Tu było o wiele gorzej niż w normalnym więzieniu. Anabell oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Chciała zapaść w śpiączke i obudzić się dopiero po tych 5 latach. Gdyby to było możliwe wolałaby umrzeć niż tu siedzieć. Coś było nie tak i doskonale o tym wiedziała. Niebiański Sąd nie powinien tak postąpić. Gdyby tylko wiedziała jak się stąd wydostać... w tym momencie zasnęła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Znalazła się w znajomyn lesie. Był środek nocy. Nagle zza krzaków wybiegł Logan. Był cały umazany krwią. Padł na ziemię i zaczął płakać.
-Loguś...- Anabell podeszła do niego i delikatnie pogłaskała po włosach. W tej samej chwili łzy wampira zamieniły się w krew. Padała na ziemię gęstymi kroplami tworząc niewielką kałużę. Dziewczyna wpadła na pewien pomysł. Umoczyła palce w krwi i nabazgrała szybko napis. Zastanawiała się czy się podpisać. Zdecydowała że napisze tylko "AC" i gdy tylko to zrobiła znikła. Znów siedziała w celi. Wszystko było by normalne gdyby nie to że palce miała brudne od krwi. Nie swojej krwi... 




Kiedy człowiek usłyszy coś szokującego przechodzi przez kilka etapów. Najpierw stoi w miejscu, nie rusza się, próbuje to pojąć. Następnie dociera do niego wszystko i wtedy albo wybucha płaczem, albo chce ukryć wszystko w środku. Po tem etap intensywnego myślenia. Człowiek myśli o wszystkim, próbuje uciec od tego, szuka dobrego wytłumaczenia dla całej sytuacji. Gdy w końcu zrozumie swoją głupotę rozpoczyna się złość i agresja. Wszystko go denerwuje, ma ochotę coś rozwalić, kogoś pobić. Nadpobudliwość bardzo szybko mija. Człowiek staje się pusty w środku. Bez jakichkolwiek emocji. Zaczyna szukać winnego dla całej tej sytuacji. Kiedy go nie znajdzie obwinia siebie. Przechodzą mu przez głowę myśli samobójcze. Użala się nad sobą, popada w depresje, niekiedy nawet w obłęd, sięga po używki. Mija pewien okres czasu. Z pozoru wszystko wraca do normalności. W środku jednak człowiek bije się z myślami. Nadal nie wie co jest dobre a co złe. W końcu odważy się komuś wygadać. Wszystkie emocje wychodzą na zewnąrz i w końcu zaznaje spokoju. Dopiero teraz jego życie znów może w pełni wrócić do normalności. U Nadnaturalnych jest inaczej. Liczba etapów drastycznie się kurczy. Szok. Złość. Znalezienie winnego. Zabójstwo. Spokój. U nielicznych występóją również wyrzuty sumienia. Dwa różne schematy dotyczące dwóch różnych gatunków. Jednak jest cecha wspólna. Zarówno człowiekowi jak i Nadnaturalnemu przyjdzie kiedyś za to zapłacić. Jedna decyzja, która może zaważyć na całym ich przyszłym życiu...




Słowa nagle zawięzły mu w gardle. Dotarła do niego cała powaga sytuacji. Zabił. Zabił kogoś kogo kocha. Zrobił dokładnie to samo co On. Nie, on nie zostanie potworem. Spłaci swój dług w inny sposób. Zmieni się. I nakłoni do zmiany innych. Musi to zrobić. Dla Niej. Dla siebie. Życia już nikomu nie zwróci ale dzięki temu upora się z bólem. Rozpocznie całkiem nowe życie. Nawet nie wie jak bardzo świat chce go jeszcze ukarać. Nie wie, że to dopiero początek jego cierpienia. Zmieni się i to mu pomoże przetrwać. Spełniła swoje zadanie choć nie koniecznie takim sposobem jakim chciała. Ona zostanie za to ukarana. On może żyć dalej i spróbować wszystko naprawić. Wszystko zmienić. Na lepsze oczywiście. Lecz nie będzie zmiany bez poświęcenia. Co On poświęcił? Rodzinę, miłość, szczęście. Co jeszcze musi poświęcić? Siebie. On jest kluczem do sukcesu, do nowego lepszego życia. On jest najważniejszym pionkiem w grze. Od Niego zależą dalsze losy Ziemi i wszystkich istot na tej planecie. Od Niego  zależy czy Ona powróci. Niby wszystko układa się w jedną logiczną całość, jednak On jeszcze tego nie rozumie. Jeszcze nie zna świata Nadnaturalnych ale go pozna. Dowie się wszystkiego co mu potrzebne i ocali ją, ocali ich, ocali siebie. Powiedział to w końcu.
-Anabell nie żyje. Zabiłem ją.




Łowcy nie wiedzieli co zrobić, co myśleć. Po chwili namysłu odezwał się Olivier.
-Tak po prostu ją zabiłeś? 
-Poprosiła mnie o to
-Ciekawe... czy stało się coś jeszcze?
-Abbi wróciła- szepnął i z cienia wyszła dziewczyna. Olivier nie poznał jej w pierwszej chwili. Urosła i to bardzo. Zmieniła się. Zresztą ostatni raz widział ją jak była zaledwie czteroletnim dzieckiem. Wtedy umarła. Jednak teraz stoi przed nim. Żywa.
-Witaj Olivierze. Przypuszczam, że teraz ty tu rządzisz- przywitała się
-Ty żyjesz- odparł nadal w szoku.
-Owszem i mam się dobrze. Może gdzieś się schowamy? Nie chciałabym znowu umierać, a to jest bardzo prawdopodobne biorąc pod uwagę to, że o śmierci Anny niedługo dowie się jej brat i ten nieobliczalny wampir- stwierdziła. Wszyscy się z nią zgodzili. Ich dom spłonął i nie mają broni ani schronienia. Na razie. Na ich szczęście właścicielka jedynego baru w miasteczku prowadziła również pensjonat i zgodziła się udostępnić im kilka pokoi. W samą porę...




Wampir wpadł w szał. Tym razem błagania Kendalla nie pomogły. Zniknęły wszelkie zahamowania. W zaledwie kilka sekund przebiegł dystans dzielący go od byłego domu Łowców. Teraz zastał tam jedynie popiół i resztki drewnianej konstrukcji. Powróciły bolesne wspomnienia." Pożar. Wszechobecny ogień. On i jego bohaterka. Uratowała go za cenę własnego życia." Nagle ich dostrzegł. Trzech Łowców ładowało pistolety resztką drewnianych naboi. Nie zdążyli. Logan rzucił się na nich połyskując szkarłatnymi oczami. Jednego pozbawił serca, drugiemu oderwał głowę, trzeciemu wgryzł się w tętnicę szyjną. Nie pozostawił ani kropelki krwi w jego ciele. To za mało. Ruszył dalej, w stronę miasta. Czuł ich strach. Wiedział, że gdzieś się chowają. Nie znalazł ich. Nagle kogoś usłyszał. Jakaś pijana dziewczyna wracała do domu z imprezy. Musi się tym zadowolić. Zaszedł ją od tyłu i wgryzł się w jej szyję. Umazał się krwią ale w tej chwili nie było to istotne. Postanowił zostawić ostrzeżenie. Zostawił dziewczynę żywą a jej krwią napisał na najbliższym budynku "Znajdę was". Wampir nawet nie wiedział jak blisko swojego celu się znalazł. Budynek, na którym pisał bym bowiem pensjonat. Wrócił do lasu i trochę ochłonął. Łza za łzą spływały po jego policzku kapiąc na leśne poszycie. Wstrząsały nim dreszcze a szloch stał się jeszcze głośniejszy. Poddał się. Usiadł na ziemi i czekał na śmierć. Nie miał zamiaru się z tąd ruszać. Wbił zamglony wzrok w ziemię i doznał szoku. Płakał krwią. Krwią, która na ziemi ułożyła się w napis. Napis, który zapamięta do końca swego marnego żywota. Napis, który w jednej chwili go otrzeźwił, dał mu siłę dzięki której wróci do normalności.

"Bądź silny. Cokolwiek się stanie nie poddawaj się. AC"


***

Hejka kochani! Przepraszam, że rozdział tak późno ale wakacje są i tak dalej.. W każdym razie chciałabym podziękować wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga i czytają notki. Mamy już 696 wyświetleń! Dziękuję wam bardzo! Czekam na komentarze i życzę miłych wakacji,

Ni Na xoxo

13 lipca 2014

Chapter Nine


*  *  *

Upadły Anioł postanowił,że zostawi ich samych, ale na wszelki wypadek będzie krążył po okolicy. Swoją drogą jeszcze nigdy nie był w Minnesocie. Ponoć to piękny i mroźny stan, zwłaszcza zimą. Pasował by tu. Z dala od miejskiego szumu, z dala od ludzi, których mógłby skrzywdzić, z dala od swoich bliskich. 
-Braciszku, to ja, Abbigail! Znowu żyję i jestem tu z tobą- po lesie roznosił się głos tajemniczej dziewczyny. Czyli juź po wszystkim. Zanim brunet stał się Upadłym, słyszał, że jeśli Anioł Stróż zostanie zabity przez swojego podopiecznego może przywrócić do życia bliską mu osobę. Czyżby tak właśnie się stało? Płacz. Latynos nie wytrzymał dłużej. James powoli wyszedł na polanę. 
-Chyba powinniśmy wracać- stwierdziła tajemnicza dziewczyna przyglądając mu się uważnie.

*  *  *


Blondyn wyciągnął z lodówki swoje ulubione piwo oraz torbę krwi AB Rh+ dla przyjaciela. Obydwoje siedzieli teraz przed telewizorem w salonie i oglądali mecz koszykówki. Los Angeles Lakers chwilowo wygrywali z Washington Wizards. 
-Ona nie wróci- stwierdził szatyn wpatrując się w ekran. 
-To nie jest pewne- odparł bez przekonania Kendall
-Nadzieja matką głupich- uciął Logan. Mimo to obydwoje chcieli zobaczyć Anabell całą i zdrową. Jeszcze nic nie jest przesądzone, pomyśleli.

-Gdzie on jest?- blondynka krążyła po krypcie zadając to pytanie po raz kolejny.
-Nie mam pojęcia- odpowiadał ze spokojem Ethan wpatrując się w płomień świecy. Kuzynostwo wróciło do ruin kościoła, gdzie wcześniej przetrzymywali Carlosa i Anabell. Uznali to miejsce za jedyną bezpieczną kryjówkę w okolicy. Jedyną jaką znali. Nietety reszta ich kompanów poległa w bitwie lub po prostu uciekła. Została tylko ich dwójka, zbyt oddana panu aby go opuścić.  W końcu po kilku godzinach oczekiwania drzwi do krypty otworzyły się i z ciemności wyszedł James.
-No w końcu! Już myślałam, że coś się stało- odetchnęła z ulgą Jessica.
-Stało się. Zrobiliśmy coś okropnego- szepnął załamany brunet. Opowiedział im o wszystkim nie pomijając żadnego szczegółu.
-Co teraz zrobimy?- spytał głeboko poruszony Ethan.
-Zostajemy tu. Musimy jakoś naprawić swoje błędy...

*  *  *


Ciemność. Głucha cisza. Nagle oślepiające, złociste światło. Trwało to chwilę. Dosłownie. Setną sekundy. Rozpoznała znajome przedmioty. Złota brama. Puchate chmury. Szybujące w górze Anioły. Zapewne Serafinowie lecą zagrać Panu jakąś piękną melodię. Trzy, dwa, jeden... zjawia się św. Piotr z grubą księgą w ręku. Zacznie się sąd. Tym razem będziw gorzej...
-Witam spowrotem w Niebiosach- uśmiechnął się- Anielski Sąd już czeka moja droga. - odnotował w księdze moje przybycie. Brama się otwarła. Jednak zamiast Raju pod stopami ukazała się marmurowa posadzka. Anielski Sąd. Nie brzmi zbyt przyjemnie, pomyślała i udała się niepewnie na przód. Na końcu korytarza znajdowała się okrągła sala. Wszystko zrobione było z białego marmuru wykończonego złotymi elementami. Po środku stała ława przysięgłych składająca się z trzech Archaniołów. Od nich zależy dalszy los każdego Anioła. Złotowłosy mężczyzna wstał, rozłożył olbrzymie skrzydła i przeczytał z papieru przed sobą.
-Anabell Conyckut , Anioł Stróż Carlosa Peny....

*  *  *

Witam Was kochani po długiej przerwie. Moja nieobecność spowodowana była wieloma rzeczami i nie będę się tu zbytnio rozdrabniać. Przepraszam Was za to bardzo i obiecuję, że teraz notki będą pojawiać się w miarę regularnie, czyli mniej więcej co tydzień w weekend. Mam nadzieję, że w ogóle ktoś to jeszcze czyta... No nic, pozdrawiam serdecznie i jak zwykle czekam na komentarze,

Ni Na xoxo

6 kwietnia 2014

Chapter Eight


***


O zmierzchu wszyscy z bractwa znajdowali się na swoich pozycjach przygotowani do walki. Do drzwi domu Łowców zapukała zakapturzona postać. James odsunął się trochę. Drzwi się otworzyły i stanął w nich jakiś Łowca.
-Czego?- warknął
-Czy moglibyście wszyscy wyjść z tego domu zanim go podpalę?- poprosił grzecznie chłopak. Łowca ujrzał błysk w oku nieznajomego i już wszystko było jasne. Upadły anioł zatopił kły w jego szyi. Wyciągnął ciało na zewnątrz i stanął z nim na podwórku.
-Hej, Hektor! Zobacz kogo ja tu mam!- zawołał. Z okna ktoś wystrzelił drewnianą strzałę. 
-Idziesz za mną albo ty będziesz następny!- brunet podpalił ciało Łowcy i rzucił nim w dom. Ogień od razu się rozprzestrzenił. Przestraszeni ludzie zaczęli uciekać i biec w stronę Jamesa. Byli naprawdę wściekli. Chłopak rozłożył swoje czarne jak smoła skrzydła i poleciał w głąb lasu. Łowcy od razu ruszyli za nim. Trafili na leśną polanę, na której środku stała złotowłosa dziewczyna. Spojrzała na nich gniewnie i dookoła polany pojawił się ogień. Łowcy zostali uwięzieni w okręgu a zza drzew wyłaniały się mroczne postacie. Bez ani chwili wahania wszyscy rzucili się na siebie i zaczęła się krwawa walka. James za pomocą swojej mocy próbował znaleźć Hektora ale widok uniemożliwiły mu śnieżnobiałe skrzydła. Do walki włączyli się ci dobrzy. 
-Witaj kochany. Chyba mamy rachunki do wyrównania- warknęła anielica i rzuciła się na bruneta. Walczyli ze sobą zażarcie używając nawet nadprzyrodzonej mocy. Atak, unik, kolejny atak itd. Szanse na wygraną miał każdy z nich gdyż bitwa była bardzo wyrównana. Nagle Anabell dostrzegła kątem oka przerażający obrazek. Hektor dopadł Carlosa. Przygwoździł go do ziemi i miał właśnie poderżnąć mu gardło. Dzięki nagłemu przypływowi siły Anielica jednym ruchem odepchnęła od siebie Jamesa rzucając go w ogień i biorąc pierwszą lepszą rzecz rzuciła nią prosto w Łowcę. Przedmiot, który okazał się być drewnianym kołkiem wbił się prosto w szyję Hektora, a jego ciało bezwładnie opadło na Latynosa. Carlos z przerażeniem i dezorientacją spojrzał na  Anę. Dziewczyna dostrzegła w jego oczach łzy bólu, cierpienia i... zawiści? Gdy wszyscy zorientowali się co właśnie się stało, gwałtownie zamilkli. Wpatrywali się na zmianę w Hektora i Anabell. W głowie dziewczyny rozpętała się burza. Myśli bombardowały ją z zawrotną prędkością. Nie docierało do niej nic. 
-Ana..- odezwał się drżącym głosem Latynos. Podniósł się z ziemi i powoli do niej podszedł. Po drodze chwycił kawałek drewna leżący na trawie. Stanął bardzo blisko niej, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, zamyślił się na chwilę i już wiedział co powiedzieć.
-Przez ostatnie  trzy dni sprawiłaś, że moje nastawienie do świata, a przede wszystkim do Nadnaturalnych. Gdyby nie ta cała wojna zapewne jutro, może po jutrze odszedłbym od Łowców, postawił się ojcu ale... zabijając go zaprzeczyłaś wszystkiemu czego mnie uczyłaś. Ojciec był jedyną rodziną jaka mi została i mimo wszystko chciałem żeby żył, a teraz jestem sam. I w dupie mam co teraz powiesz czy zrobisz. Ja zaczynałem cię nawet lubić a teraz nie chcę cię znać. Znajdę sobie innego anioła... po prostu, wypierdalaj z mojego życia! Chciałaś mnie naprawić a tylko pogorszyłaś sprawę- wyznał wszystko co leżało mu na sercu. Wszystko oprócz jednej, najważniejszej rzeczy. Oprócz tego, że się zakochał. I to bolało najbardziej. 
-Przepraszam- szepnęła dziewczyna po czym padła na kolana. 
-Przepraszam!- wydarła się. Carlos nie wiedział czy ona mówi do niego czy do kogoś innego.
-To my już idziemy. Nasz cel został zlikwidowany- wtrącił się James
-Nie! Nigdzie nie idziesz pojebańcu jeden! To przez ciebie! Ty mnie przebiłeś kołkiem z wampirzą krwią! Przez ciebie jestem potworem!- naskoczyła na niego Anielica. Bowiem gdy do organizmu anioła dostanie się krew wampira, anioł staje się upadłym.
-Zakaziłeś ją krwią?- do rozmowy przyłączył się Kendall wyraźnie  wkurzony.
-A co to ma do rzeczy?- wywrócił oczami Latynos. Miał już tego wszystkiego dość.
-Bo jeżeli ona zamieni się w upadłego anioła to zabije nas wszystkich jednym ruchem ręki. Jest zbyt silna- wyjaśnił Logan. I nagle wszystko stało się jasne. Anabell, którą znał Carlos nigdy nie skrzywdziłaby jego ojca, ale Anabell, którą stworzył James zabiła go z zimną krwią, a teraz te dwie Anabell walczą między sobą w jednym ciele. 
-Ja.. nie wiedziałem- James pobladł. Było mu bardzo smutno. Nie miał zamiaru niszczyć nikomu życia. 
-Zabierzcie mnie do Minnesoty- poprosiła Anabell. W jej głowie powstał już plan. Pożegnała się z bratem i Loganem po czym wtuliła się w Carlosa i zemdlała. James zaoferował swoją pomoc w ramach rekompensaty. Chwycił Latynosa i wzniósł się w powietrze. Leciał najszybciej jak tylko mógł i dzięki wskazówką chłopaka po godzinie znaleźli się na tej samej polanie, na której kiedyś zginęły Anabell i Abbigail. James zostawił ich tam i ruszył do lasu na polowanie. Anielica nagle się obudziła.
-Jesteśmy na miejscu, prawda?- spytała nieco sennym głosem
-Tak... przepraszam, nie wiedziałem- spuścił głowę. Było mu strasznie głupio, że tak na nią nakrzyczał.
-Nic się nie stało, ale może stać. Dla bezpieczeństwa twojego i innych musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko o co cię poproszę, dobrze?- spojrzała mu prosto w oczy
-Obiecuję- zgodził się. Dziewczyna rozłożyła swoje śnieżnobiałe skrzydła i popatrzyła na niego niebieskimi już oczami.
-Wyrwij mi skrzydła- poprosiła.
-Co?!- zdziwił się Latynos. Tego się nie spodziewał lecz widząc jej spojrzenie przytulił ją mocno i jak najszybciej wyrwał skrzydła. Anabell jęknęła z bólu. Zaczęła płakać.
-Teraz musisz mnie zabić...- chłopak otworzył usta aby zaprzeczyć lecz dziewczyna mu przerwała- ... proszę. I nie zadawaj zbędnych pytań. Zrozumiesz jak będzie po wszystkim. Poradzisz sobie...- anielica zaczęła powoli tracić przytomność.
-Nie dam rady żyć bez mojego aniołka. Kocham cię- chłopak sam siebie zaskoczył tym co powiedział.
-Umysł czasem płata nam różne figle ale tylko dzięki miłości jesteśmy w stanie rozróżnić to co jest prawdziwe od tego co nie istnieje. Niedługo się spotkamy- ich usta złączyły się w pocałunku pełnym miłości, słodkości, szczęścia i oddania. Nie przerywając, Carlos wyciągnął z kieszeni drewniany kołek i wbił go dziewczynie prosto w serce. Ze łzami w oczach ułożył jej ciało na trawie i delikatnie zamknął jej oczy. Odwrócił się do niej plecami i próbował się opanować. Wtedy... kiedy jego ojciec zmarł miał tylko zaszklone oczy lecz teraz... pierwszy raz od śmierci swojej siostry po policzkach płynął mu potok łez. Płakał. Z bólu i z bezsilności. Zakochał się, a teraz  wbił jej kołek w serce. 
-Carlos?- usłyszał znajomy głosik. Odwrócił się lecz ciała Anabell tam nie było. Zniknęło. Po prostu wyparowało. 
-Nie poznajesz mnie?- znowu ten głos. Nagle ją dostrzegł. Pomiędzy drzewami stała znajoma postać...

***

Coraz gorsze mi wychodzą te rozdziały... czyta to ktoś w ogóle? Jeśli tak to zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza, bardzo was proszę. Następny rozdział za tydzień. Życzę miłego dnia,
Nina xoxo

30 marca 2014

Chapter Seven




***



Anabell obudziła się w bardzo dziwnym nastroju. Coś było nie tak. Czuła to. Ubrała szybko niebieską koszulkę i czarne rurki po czym wybiegła z domu na bosaka. Ta sprawa nie mogła czekać. Jeśli coś się dzieje z Carlosem ona to czuje i tym razem również tak było. Biegiem rzuciła się przez las raniąc przy tym stopy. Nie zwracała nawet na to uwagi. Liczył się tylko czas. Po kilku minutach gwałtownie się zatrzymała. Pod jednym z drzew znalazła ślady krwi. Jej zdenerwowanie wzrastało. Jeśli chłopakowi coś się stało, ona za to odpowie i to przed Niebiańskim Sądem. 
-Niedobrze... Carlos!- zaczęła desperacko krzyczeć. Padła na ziemię i dotknęła plam krwi. Skupiła się na Latynosie i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Po chwili już wiedziała gdzie jest. Niestety jeszcze bardziej się zdenerwowała. Chłopak znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Anielica z powrotem zerwała się do biegu jednak nie dotarła zbyt daleko.  Została przebita drewnianym kołkiem na wylot...



Chłopak obudził się ze strasznym bólem głowy. Gdy dotknął tego miejscach na palcach poczuł coś lepkiego. Krew. Nie dobrze, pomyślał. Najgorsze było to, że nie wiedział gdzie jest a rana nadal krwawiła. Chciał usiąść lecz zakręciło mu się w głowie i upadł. Postanowił zostać w pozycji leżącej. Rozejrzał się dookoła. Wydawało mu się, że jest w jakimś starym lochu czy coś takiego. Nie widział dokładnie ponieważ w pomieszczeniu paliła się tylko jedna świeca. Usłyszał szelest- znak, że nie jest tu sam. Wszystko było na niekorzyść chłopaka i wiedział, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Prawdopodobnie jego jedyną szansą na ratunek była ta tajemnicza Anielica. A..And.. nie, Anabell. Tak głosił napis na karteczce, którą wyjął z kieszeni bluzy. W tak kiepskim świetle ledwo co go odczytał. Szmery robiły się coraz głośniejsze, a po chwili Latynos już wyraźnie słyszał czyjeś kroki na zewnątrz. Z doświadczenia jakie nabył będąc Łowcą wiedział, że to nie jedna osoba tylko co najmniej sześć. Ktoś chwilę majstrował przy zamku po czym drzwi się otwarły. Do środka wleciały promienie słoneczne oświetlając całe pomieszczenie. Teraz Carlos widział wyraźnie stare mury dookoła, łańcuchy przymocowane do ścian i mnóstwo plam krwi dookoła. Gdzie nie gdzie po rozstawiane były świeczniki z wypalonymi prawie do końca świecami. Wszystkie postacie wchodzące do lochu miały na sobie czarne płaszcze z kapturami. Ludzkie oko nie było w stanie dostrzec ich twarzy. Jako ostatni wszedł wysoki brunet. On jako jedyny nie założył kaptura, a na rękach trzymał ciało dziewczyny. Latynos próbował sobie przypomnieć czy ją zna jednak jej zidentyfikowanie było trudne, ponieważ była przykryta kocem. Chłopak widział tylko ogólny zarys jej sylwetki. Ułożono ją obok chłopaka a ręce skuli jej łańcuchami. Brunet machnął ręką i siedem z dziewięciu postaci wyszło zamykając za sobą drzwi. W lochu ponownie zapadła ciemność. 
-Estmath finela inxulio- szepnął ktoś po czym wszystkie świece się zapaliły. Obydwoje towarzysze bruneta zdjęli kaptury. Jedną z osób była złotowłosa dziewczyna o niezwykłej, nieco magicznej urodzie. Drugi był rudowłosy chłopak z uśmiechem na twarzy. Brunet przez chwilę zastanawiał się nad czymś po czym odezwał się do Latynosa przyjaznym głosem:
-Widzę, że już się obudziłeś. Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytania bo jak nie to będę musiał użyć siły- Carlos skinął głową na tak.
-A więc mój drogi, podobno jesteś jednym z Łowców, czy to prawda?
-Nie- Latynos sam był zaskoczony swoją odpowiedzią.
-Kłamiesz- syknęła dziewczyna
-Spokój! Pytanie numer dwa. Gdzie znajdę Hektora?- ciągnął dalej brunet
-Nie znam go- skłamał znowu 
-Ilu ma ludzi i jaką bronią dysponuje?- brunet robił się coraz bardziej nerwowy
-Nie wiem o kim mówisz- Carlos obstawał przy swoim.
-Chyba przyda ci się małe odświeżenie pamięci. Ethan! Pokaż koledze naszą zdobycz- brunet uśmiechnął się szeroko. Rudy posłusznie wykonał polecenie, zdjął płachtę z ciała leżącej obok dziewczyny. Carlos nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jego jedyna nadzieja na wydostanie się stąd jest tutaj i to przebita kołkiem na wylot.
-To jak? Będziesz mówił prawdę?- spytał brunet. Latynos milczał. Miał mentlik w głowie i nie wiedział co zrobić. 
-Rozumiem. W takim razie pozwól, że obudzimy naszego gościa specjalnego- zaśmiał się. Ethan podniósł ciało dziewczyny a brunet jednym szarpnięciem wyciągnął kołek. Anabell jęknęła z bólu i otworzyła szeroko oczy. 
-Ana..- wymsknęło się Latynosowi
-Ty podły bydlaku. Tylko spróbujesz mu coś zrobić a gorzko tego pożałujesz- wycedziła przez zęby Anielica. Ethan postawił ją na ziemi i się odsunął. Carlos nie zdążył nawet mrugnąć a James przygwoździł dziewczynę do ściany. Zaciskał rękę na jej szyi dusząc ją tym samym. 
-James starczy! Chyba zrozumiała. Pamiętaj, że obaj są nam potrzebni i to żywi- blondynka zbliżyła się do niego i mocno zaakcentowała ostatnie słowo. Brunet zostawił Anabell w spokoju. Tym razem podszedł do Latynosa.
-To jak? Zaczniesz gadać czy mam ją zabić?- warknął mu prosto w twarz
-Jestem Łowcą, Hektor mieszka w domu przy lesie, ma ze sobą 26 ludzi a 40 kolejnych jest w innych stanach. Lepiej nie atakujcie go w domu bo zginiecie. On ma ze sobą broń na każdy rodzaj istoty. Aby go pokonać musicie zabrać go jak najdalej od domu- odpowiedział ze spokojem chłopak. Nie mógł powiedzieć całej prawdy bo wtedy jego ojciec na pewno by zginął. Zataił najważniejszą informację.
-No widzisz? Trzeba było tak od razu- uśmiechnął się brunet. Skinął głową na blondynkę i rudego. 
- Estmath finela dorkess- szepnęła dziewczyna i wszystkie świece zgasły. Cała trójka wyszła zostawiając Carlosa i Anabell samych. 
-Ana?- odezwał się po chwili Latynos
-W porządku, lepiej powiedz mi co z tobą.
-Głowa mnie strasznie boli i chyba... chyba krwawię- przyznał. Powoli zaczął czołgać się w stronę dziewczyny. Położył głowę na jej kolanach i odetchnął z ulgą. Czuł się już bezpiecznie, wiedział, że Anielica go uratuje.
-Nie dobrze. Masz chyba pękniętą czaszkę- odezwała się po chwili, a chłopak ujrzał jej błękitne oczy w ciemności.
-Zrób coś, jesteś Aniołem- jęknął. Mimo, że bardzo polubił dziewczynę teraz najważniejsze dla niego było życie jego ojca. I jego własne. Anabell pogłaskała go po policzku, a następnie ułożyła ręce na jego sercu. Użyła swojej mocy i po chwili Carlos był już cały i zdrowy. Niestety nie można było powiedzieć tego o niej. Rana na brzuchu nadal się nie zagoiła, prawdopodobnie został w niej odłamek drewna. 
-Teraz ty mi pomożesz- poprosiła. Chłopak usiadł i czekał na dalsze instrukcje. 
-Włożysz rękę do rany i wyciągniesz resztę kołka- jęknęła. Robiła się coraz słabsza, a to oznacza kłopoty. Latynosowi zrobiło się niedobrze. Nigdy nie lubił opatrywać ran a teraz ma włożyć komuś rękę do brzucha? Z trudem powstrzymał wymioty i zaczął operację. Gdy włożył wszystkie palce zabrał się za poszukiwanie drzazgi. Dotykał różnych wnętrzności przez około 10 min aż w końcu znalazł to czego szukał zaplątane w jelita. Ostrożnie chwycił sporych rozmiarów drzazgę i delikatnie ją wyciągnął. Anielica jęknęła z bólu. 
-Możemy już iść?- spytał Latynos i wytarł krew z ręki o koszulkę.
-Jeśli uwolnisz mnie z tych łańcuchów. Sama nie dam rady- przyznała dziewczyna i powoli wstała. Z całej siły pociągnęła łańcuch ale nic to nie dało.
-Siłą tego nie zrobimy. Może.. spróbuj wyjąć rękę z tych kajdan. Masz smukłe dłonie więc powinno się udać- zaproponował po chwili namysłu chłopak. Anabell spróbowała. Powoli i boleśnie ale uwolniła jedną rękę, a następnie drugą. Carlos kopniakiem wyważył drzwi i wyszli na zewnątrz. Znajdowali się przed ruinami starego kościoła. Pewnie przetrzymywano w tych lochach Nadnaturalnych jeszcze za czasów średniowiecza. Chłopak chwycił Anabell pod ramię i pomógł jej iść. Po godzinie drogi znaleźli się przed znajomym jeziorem. 
-Muszę uratować ojca- spojrzał przepraszająco na Anioła
-Rozumiem. Jednak sam nie dasz rady, przyda ci się grupa wsparcia- stwierdziła
-O czym ty mówisz?- zdziwił się
-Chodź ze mną to zobaczysz- chwyciła go za rękę i zaprowadziła do jaskini. Chłopak czuł się nieco speszony. Jeszcze żadna dziewczyna nie była tak blisko i nie trzymała go za rękę. Nie wiedział jak się zachować, więc postanowił po prostu jej zaufać. Anabell odsunęła wielki kamień i weszła do środka. Carlos kroczył zaraz za nią. Weszli prosto do salonu, gdzie na kanapie leżał Logan z workiem krwi i oglądał mecz w telewizji. Na ich widok gwałtownie wstał.
-Co ON tu robi?- syknął na Łowcę
-Spokojnie. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Gdzie Kendall?- spytała Ana
-Tu jestem!- krzyknął ktoś z kuchni. Tam też się wszyscy udali. Blondyn robił sobie obiad. Smażył akurat gigantycznych rozmiarów kotleta. Wydawał się być szczęśliwy jednak na widok Anabell nagle pobladł.
-Boże, co ci się stało?- podszedł do siostry i pomógł jej usiąść na krześle. Uważnie przyjrzał się jej ranie na brzuchu i stwierdzając, że już prawie się zagoiła powrócił do gotowania. Anielica opowiedziała chłopakom wszystko co się wydarzyło kończąc na tym, że muszą pomóc Carlosowi. Latynos natomiast czuł się nieswojo w towarzystwie Nadnaturalnych. Przebywanie z nimi w jednym pomieszczeniu było dla niego nowym doświadczeniem.
-Oj siostra, wystarczy zostawić cię samą na trzy dni i już masz kłopoty. Oczywiście, że pomożemy- zaśmiał się blondyn. Carlos nieśmiało stwierdził, że w przeciwieństwie do Logana, Kendall mógłby zostać jego przyjacielem. 
-To jaki mamy plan?- ciszę przerwał wampir. Był wyraźnie niezadowolony z całej sytuacji jednak Ana to jego przyjaciółka i wypadałoby jej pomóc.
-Musimy odciągnąć Jamesa i jego bandę z dala od Łowców a jeśli dojdzie do walki... róbcie co chcecie ale Hektor, Olivier, Ethan i ta blondi mają przeżyć. James jest mój- zadecydowała brunetka. To jej pierwsza wojna w życiu i musi ją wygrać. Dla Kendalla. Dla Logana. Dla Carlosa.  Dla samej siebie...

***

Liczę na wasze komentarze., to bardzo pomaga w dalszym pisaniu. Następna notka za tydzień. Życzę miłego dnia,

Nina xoxo

23 marca 2014

Chapter Six



***



Po całym zamieszaniu z tym młodym Łowcą Kendall postanowił zabrać swojego przyjaciela na parę dni w góry. Bał się, że po stracie przyjaciół, wampir znów wyłączy swoje człowieczeństwo i stanie się potworem. Nie chciał tego. Pamiętał jak ostatnio musiał się namęczyć aby go odzyskać. O mało co jego siostra nie przypłaciła tego życiem. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i obydwoje na tym zyskali.


30 Maja 2005, California



Nad słonecznym Los Angeles zapadł mrok. Całe miasto już spało i tylko kluby nocne tętniły życiem. W jednym z nich  siedział młody wampir. Oparty o blat pił Burbon. Z fascynacją przyglądał się młodym dziewczynom chcących się zabawić. Gdy już upatrzył sobie idealną ofiarę zaciągał ją na tyły budynku i wbijał kły w jej szyję. Pił do ostatniej kropli krwi. Ciała ofiar chował w kontenerze na śmieci a za dnia wywoził je do lasu i zakopywał. Tak działo się dzień w dzień, przez cały rok, aż pewnego dnia do miasta zawitał wilkołak. Wampira ucieszyła ta wiadomość. W końcu miał okazję sprawdzić się w walce. Jak zwykle przyszedł do ulubionego klubu i czekał na przeciwnika. Do środka wszedł wysoki blondyn. Podszedł do baru i zamówił Burbon. Nie wiedząc co go czeka usiadł obok wampira. Blondyn był bardzo przybity. Wczoraj zmarli jego rodzice i musiał to jakoś odreagować. Stwierdził że bar to idalne miejsce na zatapianie swoich smutków w alkoholu. Po krótkim czasie między naturalnymi wrogami nawiązała się rozmowa. Chłopacy bardzo się polubili. Do wampira powoli zaczęły docierać odczucia takie jak sympatia, przyjaźń, ciepło, współczucie. Jego człowieczeństwo powracało. No... tylko w pewnym stopniu, bowiem kiedy młoda dziewczyna zjawiła się w barze jego oczy zmieniły barwę. Zapach krwi tej biednej istotki całkowicie zawładnął jego umysłem. Zostawił nowego przyjaciela pod pretekstem pójścia do toalety.  Zaszedł od tyły swoją następną ofiarę i zatkał jej usta aby nie krzyczała. Wyprowadził ją na tyły lokalu aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Szepnął jej do ucha aby się nie bała i powoli zatopił kły w jej szyi. Krew była wyśmienita. Logan nigdy wcześniej nie pił czegoś tak pysznego. Nie przedział tylko jednej rzeczy. Blondyn, jak na wilkołaka przystało, miał wyostrzone zmysły i wyczuł, że dzieje się coś złego. Pobiegł za wampirem i odciągnął go od dziewczyny.
-Zostaw ją! Nie jesteś potworem!- krzyknął. Wampir roześmiał się. Że niby on nie jest potworem?
-Koleś, jestem wampirem, muszę coś jeść.
-Ale to nie znaczy, że masz ją zabić! -zdenerwował się wilkołak. 
-Kendall... daj spokój- do rozmowy wtrąciła się dziewczyna. Była ona bowiem siostrą blondyna. Wampir roześmiał się. Nie zdawał sobie sprawy z tego co się właśnie dzieje. Brunetka podeszła do niego i delikatnie pocałowała. Logan automatycznie przygwoździł ją do ziemi. Dziewczyna zaczęła się dusić. Z oczu wampira nagle spłynęły łzy. Ten krótki moment wystarczył na przełączenie pstryczka. Logan odzyskał swoje człowieczeństwo. Natychmiast póścił dziewczynę i spojrzał z przerażeniem na blondyna. Uciekł. Nie mógł z nimi normalnie rozmawiać po tym co przed chwilą zrobił. Uczucia, sumienie.. wszystko uderzało w niego ze zdwojoną siłą. Zatrzymał się w lesie. Przypomniał sobie twarze osób, które zabił w ciągu swojego życia, przypomniał sobie ilu ludzi skrzywdził. Był potworem. Złamał obietnicę daną bliskiej osobie. Zabijał dla przyjemności. Bolało. Bolało go wszystko, a najbardziej serce. Ktoś taki jak on nie powinien chodzić po Ziemi. Łzy lały się jak woda z kranu. Cierpiał i nikt nie mógł mu pomóc. A przynajmniej tak mu się wydawało. Kendall zaprowadził ledwo żyjącą siostrę do domu po czym ruszył na poszukiwania Logana. Polubił go bardzo i chciał mu pomóc. Przemienił się w wilka i podążał tropem aż do lasu. Tam przybrał spowrotem  ludzką postać i podszedł do wrzeszczącego z bólu i bezradności wampira.
-Logan, popatrz na mnie. Będzie dobrze, słyszysz? Nie jesteś potworem. Zapanujesz nad tym. Jesteś silniejszy od pragnienia. Skup się stary!- poklepał go po plecach. Wampir zacisnął pięści. Skupił się na jednym uczuciu i powoli się uspokajał. Oddech powrócił do normy, mięśnie się rozluźniły, przestał płakać. Powoli podniósł się z ziemi. Spojrzał na blondyna z wdzięcznością i przytulił go. Skupił się na przyjaźni, która trwa pomiędzy nimi aż do teraz i z każdym dniem staje się mocniejsza.

***

Dziś króciutki rozdział a to dlatego, że kolejny będzie o wieeele dłuższy. W bohaterach pojawią się trzy nowe osoby. Bardzo proszę wszystkich czytelników o komentarze. Życzę miłego tygodnia,

Nina xoxo

16 marca 2014

Chapter Five



***


Anabell siedziała przy stole w kuchni. Próbowała się skoncentrować aby użyć kamienia księżycowego lecz jej to nie wychodziło. Odkąd ukazała się swojemu podopiecznemu miała mętlik w głowie. Już wiele razy myślała nad tym, jak mu wszystko powiedzieć gdy w końcu przyjdzie czas, lecz teraz, kiedy nadarzyła się okazja wszystkie pomysły wyparowały. Dziewczyna spróbowała jeszcze raz. Odsunęła wszystkie myśli na bok i skoncentrowała się na przezroczystym kamieniu. Zamknęła oczy i pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. Gdy dziewczyna otworzyła oczy miały one błękitną barwę. Chwyciła kamień i skoncentrowała na nim całą swoją uwagę. Po chwili w jej głowie pojawiła się wizja. Ujrzała Carlosa pakującego swoje rzeczy do ogromnego plecaka. Był nieźle posiniaczony. Gdy spakował wszystko wyskoczył przez okno i udał się w głąb miasta. Na tym wizja się zakończyła. Dziewczyna odetchnęła głęboko i wróciła do rzeczywistości. Czyżby mieli mieć nowego lokatora, pomyślała. Ubrała bluzę brata wiszącą na wieszaku koło drzwi i wyszła. Musiała wspiąć się na kilka skał, tworzących prowizoryczne schody, aby wyjść na zewnątrz. Mimo iż jest styczeń, słońce przebijało się przez gałęzie aby oświetlić leśne poszycie. Małe ptaszki ćwierkały wesoło w koronach drzew, a na ziemi widniały świeże ślady zajęczych łapek. Anabell uśmiechnęła się. Wszystko wskazuje na to, że ten dzień będzie wyjątkowo spokojny. Minęło trochę czasu zanim dziewczyna opuściła las. Instynkt podpowiedział jej, aby iść do baru. Tam też się udała mijając po drodze dzieci biegnące do szkoły. 
-Dzień dobry pani Cross- przywitała z uśmiechem właścicielkę baru wchodząc do środka. O tej porze knajpa była pusta. Przesiadywali tu tylko wagarowicze. Kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch kelnerki wyszła z zaplecza. Jak zwykle uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Dzień dobry skarbeńku. Dawno cię tu nie było- przywitała się kobieta.
-Byłam trochę zajęta- odparła dziewczyna siadając przy ladzie
-Rozumiem kochanie, nie musisz mi się tłumaczyć. Mów co słychać u brata- pani Cross była miejscową gadułą. Wiedziała wszystko o wszystkich. Nic nie uszło jej uwadze.
-Wszystko dobrze. Z tego co wiem, zaczął szukać pracy.
-Ooo.. świetnie się składa! Akurat szukam kelnera na wieczorne imprezy. Możesz mu powiedzieć, że u mnie zawsze znajdzie pracę- rozpromieniła się kobieta.
-Dobrze, przekażę. Mam do pani pytanie. Wie pani coś o tych nowych mieszkańcach? - Ana zapytała wprost. Była ciekawa jakie wrażenie robią Łowcy na pozostałych mieszkańcach.
-Pewnie chodzi ci o tych pakerów. Nieprzyjemne typki. Przyszedł tu dziś jeden z nich, chyba najmłodszy, wydawał się być miły ale wolałam nie ryzykować- stwierdziła właścicielka baru. Anabell rozejrzała się po pomieszczeniu. Beżowe ściany idealnie komponowały się z ciemnobrązowymi meblami, a duża przestrzeń wykorzystywana była do tańca na nocnych imprezach. Scena znajdująca się w rogu aktualnie była pusta. W barze siedziało dwóch biznesmenów rozmawiających o sprawach zawodowych, kilku wagarowiczy i osoba, której Ana szukała. Chłopak siedział w najciemniejszym kącie i zasłaniał się czytaną gazetą.
-Dziękuję pani. Do widzenia- pożegnała się dziewczyna i udała się w kierunku wybranego stolika.
-Do zobaczenia skarbie- usłyszała za sobą głos pani Cross. Anabell usiadła naprzeciwko chłopaka. Wpatrywała się w widok za oknem. Czekała aż Latynos zwróci na nią uwagę.
-Po co tu przyszłaś?- odezwał się w końcu
-Chciałeś się ze mną spotkać więc jestem- przeniosła powoli wzrok na swojego towarzysza
-Odpowiesz na moje pytania?- chłopak odłożył gazetę i spojrzał na swoją rozmówczynię.
-Postaram się. Co chcesz wiedzieć?- mówiła cicho i spokojnie. Jej głos był jak pieszczota dla uszu, przyjemnie się go słuchało.
-Dlaczego ja? Dlaczego musisz strzec mnie?- Latynos mówił równie spokojnie.
-To nie zależało ode mnie. Bóg wybrał mi osobę, którą mam chronić przed śmiercią- uśmiechnęła się dziewczyna. Bardzo mile wspomina chwile spędzone w Niebie.
-Nigdy nie spotkałem Anioła. Opowiedz mi coś o tym- poprosił przyglądając się jej uważnie. Anabell była bardzo ładną dziewczyną co nie uszło uwadze Carlosa.
-Anioł jest jak... jak czarownica, tylko że ma skrzydła. Potrafię używać magii ale tylko do dobrych celów, umiem posługiwać się księżycowymi kamieniami, z których przewiduję przyszłość lub przeszłość, potrafię na krótką chwilę stać się niewidzialna no i oczywiście umiem latać. W sumie to nie wiem co jeszcze mogę robić, bo niektórych rzeczy jeszcze nie odkryłam. Lecz ciebie interesuje coś innego, prawda? Musisz pozbawić mnie skrzydeł, a następnie przebić mi serce aby mnie zabić. Możesz też podać mi wampirzą krew, wtedy zmienię się w upadłego anioła, a tego raczej byś nie chciał- wytłumaczyła mu wszystko najprościej jak umiała.
-Po co mi to mówisz? Nie boisz się, że wydam cię w ręce ojca?- zdziwił się chłopak
-Ufam ci- odparła krótko i na temat wprawiając go w zakłopotanie. -Więc idzesz ze mną czy wracasz do ojca?
-Ja... nie wiem czy to dobry pomysł- westchnął po chwili.
-W takim razie daj znać jak się zdecydujesz- dziewczyna wstała i udała się w stronę wyjścia.
-Zaczekaj!- chłopak ją dogonił i wyszli razem. Anielica zaprowadziła go do lasu. Miała zamiar pokazać mu przyjemne strony bycia Nadnaturalnym. Przystanęli na polanie . Dziewczyna dotknęła dłonią klatkę piersiową Latynosa, tak aby pod nią znajdowało się serce. Carlos czuł się niezręcznie i nie wiedział jak ma się zachować. Brunetka przymknęła oczy i skupiła się na chłopaku. Pozwoliła aby jej ciało wypełniła magia. Czuła jak podnosi się jego klatka piersiowa przy każdym wdechu, słyszała jak poruszają się jego mięśnie i krew przemieszcza się w źyłach i tętnicach. Prześledziła każdą część jego organizmu naprawiając  wszystkie skazy. Gdy się odsunęła Latynos wyglądał normalnie. Zniknęły wszystkie siniaki i zadrapania a rana na ręce całkowicie się zagoiła.  Chłopak był w szoku. Nie potrafił zrozumieć co się przed chwilą stało. A może on nie chciał tego zrozumieć?
-Carlos, powiem i pokarzę ci wszystko co tylko chcesz, ale proszę, nie bój się mnie i spróbuj mi zaufać tak jak ja ufam tobie- poprosiła go anielica. 
-To nie jest takie proste- westchnął i spuścił głowę. Nie potrafił spojrzeć jej prosto w oczy. 
-Wiem. Takie rzeczy wymagają czasu jednak my nie mamy go za dużo. Proszę, chociaż spróbuj- dziewczyna nalegała. W jej tonie głosu było coś, czemu nikt nie umiałby się sprzeciwić. Mimo to, chłopak z każdą minutą czuł się pewniej w jej towarzystwie.
-Dobrze. Spróbować nie zaszkodzi- zdecydował w końcu. Wziął głęboki oddech i spojrzał na anielicę. Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo. Wyglądała przepięknie. Latynosowi dech zaparł w piersiach. Czy to możliwe, że ją polubił? I to bardzo? Nie, to nie może być prawda, pomyślał. Wiedział, że gdyby ojciec ich teraz znalazł obydwoje by zginęli. Z jakiegoś powodu nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo.
-Hym..  może zaczniemy od tych najfajniejszych rzeczy?- zaproponowała dziewczyna. Zamknęła oczy i skupiła się na cząsteczkach magi w jej ciele. Po chwili stała przed chłopakiem z rozłożonymi, śnieżnobiałymi skrzydłami i iskrzącymi się na niebiesko oczami. Na około anielicy pojawiła się jasna poświata. Czarownice nazywały to aurą.
-Wow..- wykrztusił chłopak. Odebrało mu mowę. Nigdy nie widział piękniejszej rzeczy od tej istoty. Z każdą sekundą zachwycała go coraz bardziej.
-Zamknij oczy i wystaw ręce do przodu- poprosiła dziewczyna. Carlos chwilę się wahał ale ostatecznie spełnił jej prośbę. Anabell chwyciła go za oba nadgarski i wprawiła swoje skrzydła w ruch. Po chwili oboje oderwali stopy od ziemi. Carlos ostrożnie otworzył oczy. Czuł się niesamowicie. Wiatr, piękne widoki, adrenalina to coś czego potrzebował. Nie wiadomo czemu zaczął się śmiać. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się naprawdę szczęśliwy.
-Woo Hoo!- krzyknął. Na chwilę zapomniał o wszystkim. O ojcu, o Łowcach, o tym co działo się wczorajszej nocy. Teraz liczył się tylko on i dobra zabawa. Po kilku minutach Anabell wylądowała na małej polanie koło jednego z jezior. To właśnie w pobliżu tego miejsca znajdowało się wejście do jej domu. Latynos położył się na trawie. Oddychał ciężko, a serce biło mu jak szalone. Znacząco podskoczyła adrenalina. Dziewczyna schowała skrzydła. Gdy wrócił jej pierwotny kolor oczu położyła się koło chłopaka. Jej oddech również był przyspieszony. W tym momencie wyznaczyła sobie cel, który za wszelką cenę postara się osiągnąć. "Sprawię, że Carlos przestanie naśladować ojca, sprawię, że mi zaufa i przygotuję go najlepiej jak tylko potrafię do poznania prawdy o jego przeznaczeniu" powtarzała w myślach.
-To było niesamowite- przyznał chłopak uspokajając nieco oddech.
-To dopiero początek- zaznaczyła anielica. Co prawda sama jeszcze nie pojmowała całej mocy jaka drzemała w jej żyłach jednak wszystko co do tej pory opanowała robi niezwykłe wrażenie na innych i była tego w pełni świadoma.
-Co masz na myśli mówiąc, że to dopiero początek?- chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Usiądź i patrz- poleciła dziewczyna przenosząc się do pozycji siedzącej. Opuszkami palców dotknęła trawy. Przymknęła oczy i wykożystając część swojej mocy połączyła się z naturą. Latynos patrzył z niedowierzaniem ale i z zachwytem na to co się działo. Z pochowanych norek zaczęły wychodzić małe, puchate zajączki. Do jeziora podeszło stado sarenek aby napić się łyka orzeźwiającej wody. Na gałęziach pojawiły się przeróżne ptaszki wyśpiewujące swoje najlepsze piosenki. Na kwiatach pojawiły się barwne motyle spijające z nich nektar. Słońce wyszło zza chmur, a wiatr delikatnie poruszał liściami i taflą jeziora. 
-Przepiękne... zazwyczaj zwierzęta przede mną uciekały- wydukał chłopak. Nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na piękno przyrody, która go otacza. Powoli wstał i ostrożnie zblirzył się do jednej z młodych sarenek.
-Nie wystrasz jej- pouczyła go Ana przyglądając się z daleka. Latynos delikatnie pogłaskał zwierze po grzbiecie. Poczuł mięciutką sierść pod dłonią. Było to dla niego nowe ale i bardzo przyjemne doświadczenie.
-Twierdzisz, że Nadprzyrodzeni niszczą świat i burzą jego równowagę ale to ludzie wycinają drzewa, ludzie zabierają zwierzętom dom, ludzie niszczą przepiękne krajobrazy, wyrywają rzadkie rośliny i wzniecają niepotrzebne wojny. Kiedyś wszyscy żyli w zgodzie a na świecie panował pokój. Jednak ludzie zapragnęli czegoś więcej. Chcieli być lepsi od innych gatunków dlatego wypowiedzieli im wojny. Matka natura chcąc obronić swoje dzieło stworzyła Nadprzyrodzonych. Mieli oni za zadanie pilnować ludzi aby więcej nie niszczyli środowiska. Niestety zaczęły się bunty. Ludzie szkodzili Nadprzyrodzonym a po latach nauki znaleźli sposób na zabicie ich. Powstały pierwsze grupy Łowców i Aniołów. Ci pierwsi mieli za zadanie bronić ludzi a ci drudzy Nadprzyrodzonych. I ta wojna trwa od wieków powodując, że cierpią niewinne stworzenia- brunetka opowiadała historię świata, a poszczególne obrazy pokazywały się Carlosowi. Gdy chłopak doszedł do siebie saren i zajączków już nie było, a nad polaną pojawiły się gęste i ciemne chmury. Światło dawał jedynie księżyc w pełni.
-Powinieneś juź iść. Przed tobą dość długa droga, a nie chciałabym żebyś trafił na Logana i mojego brata. Mogłoby się to źle skończyć- stwierdziła dziewczyna wpatrując się w taflę jeziora.
-A ty? Pójdziesz sama przez las?- spytał Latynos. Odkąd zaszło słońce zrobiło się zimno i delikatne dreszcze wstrząsały jego ciałem. Nie uszło to uwadze anielicy.
-Masz. Ja mieszkam niedaleko- dziewczyna podała mu bluzę. Co prawda należała do jej brata ale chłopakowi bardziej się przyda.
- Dziękuję- ubrał ją. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczyna oddaliła się w głab lasu.
-Zaczekaj! Powiedz mi chociaż jak masz na imię!- krzyknął za nią lecz była zbyt daleko by usłyszeć. Zrezygnowany chwycił swoją torbę i odszedł. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje więc postanowił iść prosto przed siebie. W lesie było ciemno. Latynos miał dziwne wrażenie, że ktoś go obserwuje. Przyspieszył kroku i włożył ręce do kieszeni. Ze zdziwieniem odkrył, że w jednej z nich znajduje się jakaś kartka. Zaczął biec. Na chwilę się odwrócił lecz okazało się to błędem. Potknął się o korzeń i upadł na ziemię. Chciał się podnieść lecz poczuł ostry ból z tyłu głowy. Nagle stracił wszystkie siły i zemdlał....

***

Rozdział dużo dłuższy od poprzednich ale mam nadzieję, że równie mocno Wam się podoba. Niedługo do opowiadania dołączy nowa osoba. Liczę na szczere komentarze z Waszej strony. Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia,

Nina xoxo

9 marca 2014

Chapter Four



***


Latynos leżał w swoim łóżku i rozmyślał o wczorajszych wydarzeniach. Po raz pierwszy od dawna ktoś wspomniał o jego siostrze. Przypomniał sobie małą, roześmianą Abigail, bawiącą się z nim w chowanego. Jej kasztanowe loczki, rumiane policzki, dziecięcy głosik... To niesprawiedliwe, że musiała odejść w tak młodym wieku, pomyślał. Przyrzekł wtedy, że własnoręcznie wyrwie serce temu, który ją zamordował i nadal ma zamiar to zrobić. Chłopak zwlókł się powoli z łóżka. Jego pokój był bardzo mały. Pod oknem stało stare, drewniane biurko, obok znajdowała się mała szafa, a przy ścianie rozwalone łóżko. Latynos dopiero teraz zaczął odczuwać skutki wczorajszej walki. Okropnie bolał go brzuch, na którym to znajdowały się olbrzymie, fioletowe siniaki,  męczyły go nudności i zawroty głowy. Rana na ręce również nie wyglądała najlepiej, a całość dopełniało limbo pod okiem i rozcięta warga. Ubrał czysty T-shirt i dresowe spodnie. Brudne ciuchy wrzucił do specjalnego kosza. Korzystając z tego, że ojciec i jego kumple odsypiają wczorajszą imprezę, Carlos udał się na spacer. Narzucił na siebie bluzę z kapturem aby chociaż częściowo zakryć sińce. Łowcy byli w Salem dopiero od tygodnia więc chłopak nie zdążył zapoznać się z planem miasta. Szedł gdzie go nogi poniosą. Minął główną ulicę, kino, bar i kilka sklepików. Za stacją benzynową skręcił w mniejszą uliczkę, która zaprowadziła go prosto do lasu. Po wczorajszych wydarzeniach nie ciągnęło go do leśnych wędrówek. Wolał iść na jego obrzeżach nie tracąc miasta z oczu. Okolica była przepiękna. W całym mieście znajdowały się zabytkowe domy i budynki użytku publicznego. Jedne były ślicznie odnowione a pozostałe niekoniecznie. Na ulicach dominowała zieleń. Rosło tu dużo drzew, krzewów i rabatek z kwiatami, o które dbali mieszkańcy. Dodatkowo miejscowość ze wszystkich stron otaczał las, z licznymi wzgórzami i jeziorami, a na jednym z nich latem otwierano kąpielisko. Mimo panującej zimy świeciło słońce, gdzie nie gdzie ćwierkały ptaki i szczekały psy. Wydawałoby się, że to zupełnie normalne miasto, jednak pozory mylą. Było to bowiem miejsce utworzone przez czarownice, w którym mieszka więcej Nadprzyrodzonych niż gdziekolwiek indziej. Po około godzinie chłopak wrócił do domu. Hektor i Olivier siedzieli w salonie i oglądali mecz w telewizji. Latynos chciał iść do kuchni i wrócić z powrotem niezauważony, jednak gdy zamykał lodówkę, uprzednio wyciągając z niej sok pomarańczowy, zwrócił na siebie uwagę ojca.
-Młody! Chodź no tu- zawołał go mężczyzna. Latynos posłusznie spełnił jego prośbę.
-Gdzie wczoraj byłeś i co zrobiłeś z moimi pułapkami?- Hektor spojrzał złowrogo na swojego syna. Miał on bowiem świra na punkcie broni i codziennie, rano i wieczorem, liczył wszystkie sztuki drewnianych kołków, sztyletów, trucizn, ziół, kuszy, łuków, pistoletów i pułapek jakie posiadał. Nie uszło więc jego uwadze, że zniknęło kilka sztuk.
-Byłem w lesie. Zabiłem te wampiry, o których rozmawiałeś wczoraj z Olivierem- przyznał się chłopak
-Poszedłeś tam sam?!- wściekł się Hektor. Nie lubił gdy ktoś, a tym bardziej jego rodzony syn, zabierał mu zdobycz z przed nosa. 
-Zabiłeś chociaż wszystkie?- dopytywał się Olivier chcąc załagodzić nieco sytuację. Na moment przed oczami Carlosa pojawił się Logan.
-Tak. Wszystkie, co do jednego- skłamał bez zawahania.
-Co zrobiłeś z ciałami?- dopytywał się Oli
-Spaliłem- ciągnął kłamstwo dalej. Bał się powiedzieć ojcu prawdy. Gdzieś, głeboko w jego podświadomości, był mały chłopczyk przyglądający się śmierci jego bliskich i właśnie ta część Carlosa za wszelką cenę chciała utrzymać istnienie anielicy i wampira w tajemnicy przed innymi. Ojciec Latynosa wstał z kanapy i stanął do niego tyłem. Odwracając się mężczyzna wyprowadził cios i uderzył syna z ogromną siłom. Trafił go prosto w twarz, nabijając mu limbo na drugim oku. Siła uderzenia była tak wielka, że chłopak zatoczył się do tyłu.
-Nigdy więcej nie zabijaj Nadprzyrodzonych bez mojego pozwolenia- warknął Hektor i usiadł spowrotem na kanapie. Carlos spojrzał na ojca. Żal mu było tego faceta, bezwzględnego mordercy, który nawet syna nie potrafi  wychować. Ze zrezygnowaniem chłopak powlókł się do swojego pokoju zgarniając po drodze sok i worek lodu. Gdy już znalazł się na swoim łóżku odetchnął z ulgą. Nie lubił rozmawiać z ojcem. To zawsze kończyło się bijatyką. Powoli przyłożył lód w bolące miejsce. Pomogło. Mimo to nadal był odbolały po wczoraj. Nie, koniec z tym, pomyślał. 
-Ojciec nie będzie mną pomiatał. Jestem już dorosły i nadszedł czas aby się mu sprzeciwić. Nie będę jego workiem treningowym- wycedził przez zaciśnięte zęby. Postanowił w końcu zmienić swoje życie. I nawet wie jak...


***

Chciałabym bardzo podziękować wszystkim czytelnikom za komentarze. Jesteście świetnym motywatorem ;) Następny rozdział pojawi się za tydzień. Miłego tygodnia, pozdrawiam,
Nina xoxo

1 marca 2014

Chapter Three

***


Mimo próśb przyjaciółki wampir nie odszedł. Zaczaił się w krzakach na tyle daleko aby wszystko usłyszeć. Przed chwilą stracił wszystkich wampirzych przyjaciół jakich miał. Gdyby nie Ana, chłopak już by nie żył. Logan zabiłby go władnoręcznie rozrywając na kawałki. Nagle usłyszał, że Łowca podniósł ton głosu. Zareagował natychmiast. Podszedł na tyle blisko aby Anabell mogła go zobaczyć. Dziewczyna wpatrywała się w jego szkarłatne tęczówki. Po chwili dołączyła do niego. Ruszyli w stronę domu. Wejście do niego znajdowało się w dobrze ukrytej jaskini, w pobliżu jednego z jezior. Pod olbrzymią skałą zamontowano drewnianą klapę, przez którą wchodziło się do środka. Oprócz tego wnętrze domu było całkiem normalne jak na mieszkające w nim istoty. Wampir nie oglądając się za swoją przyjaciółką wskoczył do środka. Wyjął z lodówki worek krwi. Ułożył się wygodnie na kanapie w salonie i powoli sączył życiodajny napój. Chłopak powrócił do swoich rozmyślań. W najbliższym czasie będzie musiał znosić obecność tego Łowcy znacznie częściej. Ana tłumaczyła mu kiedyś, że jeżeli ukarze się swojemu podopiecznemu musi mu wszystko wyjaśnić, a to trochę zajmie. Niestety wygląda na to, że w najbliższym czasie Logan nie zazna spokoju. W pomieszczeniu panowały całkowite ciemności. Normalny człowiek dostrzegłby tylko kształty kanapy, na której leżał wampir, ławy, komody, piędziesięcio calowego telewizora i olbrzymiego regału z książkami. Oczy Logana były jednak przystosowane do życia w ciemności. Widział on dokładnie fakturę mahoniowego drewna, z którego wyrzeźbione zostały poszczególne elementy mebli, cząsteczki kurzu opadające delikatnie na miękkie, czarne, skórzane obicie kanapy, gładkie, beżowe ściany  i przesuwające się wskazówki staromodnego zegara wiszącego na ścianie naprzeciwko. Wampir zamknął oczy i pogrążył się w swoich myślach. Mógłby z łatwością wyłączyć swoje człowieczeństwo i zdać się wyłącznie na instynkt drapieżnika. Jednak ostatnio gdy tak zrobił wymordował pół wioski.


15 czerwca 1965, Los Angeles


W klubie "Plaza" trwała impreza godna lat 60-tych. Mnóstwo nastolatków przyszło tu by się zabawić. Nie mogło zabraknąć tu też istot nadprzyrodzonych, zwłaszcza gdy właścicielem był upadły anioł. Pozwalał on polować wampirom podczas imprez a wilkołakom i zmiennokształtnym załatwiał darmowy alkohol. Jedynie anioły nie miały tu wstępu. Po zabiciu połowy wioski na obrzeżach Kalifornii, młody wampir przybył do dużego miasta aby ukryć się przed Łowcami. Już od wielu miesięcy miał wyłączone człowieczeństwo. W tym stanie nie istnieje nic co można by nazwać "uczuciami" lub "sumieniem". Liczy się tylko dobra zabawa. Tak też było. W dzień młodzieniec odpoczywał a w nocy imprezował ile wlezie. Upijał niczego nieświadome dziewczyny a potem zatapiał kły w ich szyjach. Zabawa była jeszcze lepsza gdy przyłączał się inny wampir. To były najlepsze i zarazem najgorsze czasy w życiu Logana. Z jednej strony wspaniale się wtedy bawił, poznał mnóstwo Nadprzyrodzonych, lecz z drugiej strony, gdy włączył potem swoje człowieczeństwo dręczyły go potworne wyrzuty sumienia, które zmusiłyby niejednego wampira do samobójstwa....

***

Następny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu. Bardzo proszę o szczere komentarze z waszej strony. To daje mi dużo motywacji do dalszej pracy a dla was to zaledwie kwestia kilku minut. Pozdrawiam serdecznie,

Nina xoxo

Chapter Two



1 Stycznia 2014, Salem (czasy obecne)



Miasto spowiła gęsta mgła. Zbliżała się noc. O tej porze większość stworów opuszczała swoje kryjówki i wyruszała na polowania. To był też odpowiedni czas aby Łowcy mogli rozpocząć swoją pracę. Prawą ręką Hektora nadal był Olivier, jednak tym razem coś się zmieniło. Olivier zyskał swojego następcę, a był nim Carlos. Odkąd chłopak postanowił zostać Łowcą jest w tym coraz lepszy, niedługo może zostać nawet skuteczniejszy od swojego ojca. Dziś jest Nowy Rok. Wszyscy Łowcy świętują go w domu Hektora. Wszyscy oprócz jednego. Carlos zabrał plecak ze sprzętem, uzbroił się i ruszył do pobliskiego lasu. Jego ojciec wykrył w tym lesie gniazdo potworów i aby mu zaimponować, postanowił sam je zabić. Dzięki specjalnym ćwiczeniom jego zmysły stały się bardziej czułe niż u zwykłego człowieka. Skradał się powoli do małej, opuszczonej chatki, w której według Hektora miały znajdować się wampiry. Chłopak z szybkością geparda porozstawiał pułapki naokoło domku. Podpalił drewniany budynek z kilku stron i czekał w ukryciu na dalszy rozwój sytuacji. Po paru sekundach ze środka zaczęły uciekać krwiopijcze istoty. Większość z nich złapała się w pułapki i tkwiła już z kołkiem w sercu. Chłopak zeskoczył z drzewa i rzucił się na pozostałych. Zabił jeszcze jednego wampira po czym oberwał w twarz. Oddał kilka ciosów napastnikowi. Potwór jednak jeszcze bardziej się rozzłościł. Uderzył chłopaka w brzuch, w twarz i jeszcze raz w brzuch. Carlos zatoczył się do tyłu. Wampir wyciągnął drewniany kołek z ciała innego krwiopijcy. Chciał zabić chłopaka za rzeź jaką wywołał. Carlos skupił całą swoją uwagę na szkarłatnych tęczówkach rywala, gdy nagle widok przysłoniły mu kasztanowe loki. Zanim do niego dotarło to co przed chwilą się stało było już po wszystkim. Na polanie zapadła cisza. Słychać było jedynie skwierczenie resztek ognia. Przed Łowcą stała średniego wzrostu dziewczyna, ubrana w białą koszulę i obcisłe, jasnoniebieskie jeansy. Z jej pleców wyrastała para śnieżnobiałych skrzydeł, pokrytych delikatnymi piórami, a w klatce piersiowej tkwił drewniany kołek. Całe ubranie tej istoty zaplamiła krew. Dziewczyna odwróciła się przodem do Łowcy i patrząc mu prosto w oczy wyciągnęła jednym szarpnięciem owy przedmiot ze swojego ciała. Chłopak stał jak sparaliżowany. Powoli mijał szok i zaczęły do niego docierać bodźce z otoczenia. Zauważył, że wampir, który go zaatakował nadal stał na swoim miejscu wyraźnie zdenerwowany. Jednak większą uwagę skupił teraz na ciężko dyszącej anielicy. Dziewczyna złożyła skrzydła na plecach po czym całkowicie zniknęły.
-Logan, odejdź- poprosiła spokojnym głosem
-Przecież to Łowca! Syn Hektora! Nie dasz sobie z nim rady gdy zaatakuje!- stwierdził ze złością wampir. A więc brunet nazywa się Logan.
-Zaufaj mi i odejdź. Muszę porozmawiać z nim na osobności- nalegała dziewczyna.
-Dobra- odparł wampir po chwili milczenia- I wybacz, celowałem w niego- warknął i zniknął zanim Carlos zdążył mrugnąć. Obserwował uważnie każdy, nawet najdrobniejszy ruch swojej towarzyszki. Przyglądał się jak uspokaja oddech po czym wrzuca ciała martwych wampirów do wygasającego ognia. Chłopak milczał. Miał w głowie wiele pytań jednak nie wiedział od czego zacząć. Usiadł pod jednym z drzew. Walka z krwiopijcami trochę go zmęczyła. Poza tym miał wiele ran, które piekły niemiłosiernie. 
-Źle to robisz- skarciła go dziewczyna, gdy próbował owinąć krwawiącą ranę na ręce kawałkiem materiału. Chłopak od razu znieruchomiał. Było coś znajomego w tej istocie, coś co przypominało mu dzieciństwo. Jej głos.. czuł się jakby już kiedyś go słyszał. Zanim się zorientował dziewczyna uklęknęła perzed nim. Chwyciła go za krwawiącą rękę i delikatnie owinęła ją skrawkiem materiału. Rzeczywiście radziła sobie o wiele lepiej od niego. Jednak dotyk istoty o nadprzyrodzonych mocach wywoływał u niego gęsią skórkę i dziwny ucisk w żołądku. W normalnej sytuacji dziewczyna już dawno leżałaby martwa. Tym razem jakaś część umysłu chłopaka stwierdziła, że jest ona niegroźna.
-Gotowe- odsunęła się od niego i usiadła na przeciwko . Jej wzrok utkwił w palącym się ogniu, nie większym niż domowe ognisko. Po chatce nie było już śladu. 
-Kim jesteś?- zdołał wydusić z siebie chłopak
-Hym... myślę, że gdybym teraz powiedziała ci prawdę to byś nie uwierzył. Zostawmy więc część o Nadnaturalnych na później. A teraz przyjrzyj mi się uważnie Carlos. Nie poznajesz mnie?- spojrzała na niego dużymi, granatowymi oczami. Z kądś je znał. Zagłębił się w swoich wspomnieniach. Przeanalizował każdą twarz, któdra pojawiła się w jego głowie. Kasztanowe loki przywodziły mu na myśl młodszą siostrę. Mimowolnie się uśmiechnął a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Nagle go olśniło.
-Ty wtedy obroniłaś tego wampira. W Minnesocie. Ciebie zabił mój ojciec- wykrztusił. Był w szoku. Przecież na własne oczy widział jej śmierć a teraz ta dziewczyna siedzi tu przed nim cała i zdrowa. No nie do końca. Szybko się poprawił przenosząc wzrok na czerwoną plamę na koszuli dziewczyny.
-Zgadza się. A tak dla sprostowania, to nie był wampir.
-Więc kto?- spiął się chłopak. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tamtym dniu. Wciąż nękał go widok martwego ciała jego malutkiej siostrzyczki.
-Mój brat, zmiennokształtny- odparła z uśmiechem na ustach
-Czyli ty też..?- zadał głupie pytanie. Przecież widział przed chwilą jak wyrastają jej skrzydła.
-Nie. W naszej rodzinie tylko mężczyźni dziedziczą gen wilka. Ja jestem aniołem. Po tym jak twój ojciec mnie zabił dostałam od Boga drugą szansę. Powróciłam do życia jako Anioł Stróż- westchnęła
-Czyim jesteś stróżem?
-Twoim- odparła szybko dziewczyna
-Nie. To, to niemożliwe- wstał powoli. Był trochę obolały więc nie mógł zbyt szybko się poruszać.
-A jednak to prawda. Zapamiętaj na przyszłość, że Anioły nigdy nie kłamią- dziewczyna również wstała. Wpatrywała się w punkt za plecami chłopaka. Odwrócił się i ujrzał błysk czerwonych oczu. Pewnie Logan wrócił sprawdzić co się dzieje. A może cały czas ich obserwował?
-Wiedz też, że wiem o tobie wszystko. Znam każdą minutę twojego życia Pena- anielica znalazła się niebezpiecznie blisko chłopaka. Zmarł w bezruchu na dźwięk swojego prawdziwego nazwiska. Odkąd został Łowcą zaczął podawać się za Carlosa Wooda. Tylko jego ojciec wiedział jak na prawdę się nazywa. Zanim zdążył odpowiedzieć dziewczyna zniknęła pozostawiając niezły mętlik w głowie chłopaka. Łowca zebrał cały swój sprzęt i powoli wrócił do domu. Rzucił wszystko w kąt swojego pokoju. Porządnie przemył i opatrzył rany po czym ułożył się w łóżku i zasnął. Śnił o dziewczynie w kasztanowych włosach, błękitnych oczach i białych, anielskich skrzydłach...

***

Przepraszam za długom nieobecność. W nagrodę jutro pojawi się następny rozdział. Zapraszam do komentowania i życzę miłego dnia :)

Nina xoxo

16 lutego 2014

Chapter One


22 lipca 1996, New Orlean

Środek nocy. Księżyc świeci w pełni swoim blaskiem. Powoli z ciemności wyłaniają się pochodnie trzymane przez ludzi. Tłum zbliża się do ustawionego na środku placu stosu. Tej nocy, łowcy chcą uśmiercić aż 22 kobiety, podejrzewane o uprawianie magii lub przyjaźń z istotami nadprzyrodzonymi. Jedną z nich jest młoda matka, żona przewodniczącego Najwyższej Rady Łowców. Mąż jest pewny, że zdradziła go z wilkołakiem i jedno z dwojga dzieci dorasta jako potwór. Skatowane kobiety związano, pobito i rzucono na stos. Mimo błagań, mąż skazał swoją żonę na pewną śmierć. Był on człowiekiem honoru. Miał lodowate serce i nikomu nie ufał. Bił, gwałcił i zabijał bez skrupułów. Wyrzuty sumienia były mu zupełnie obce. To własnie on podpalił stos, pozbawiając dwójkę dzieci matki i siebie własnej żony. Zmusił starszego syna aby był obecny przy tym wydarzeniu i patrzył matce w oczy kiedy umierała. Gdy ogień zgasł a na miejscu stosu zostało aby 21 zwęglonych ciał, tłum opuścił plac i udał się na spoczynek do swoich domów. Na miejscu zbrodni zostały aby 3 osoby. Przywódca NRŁ- Hektor, jego czteroletni syn- Carlos i zastępca Hektora- Olivier. Oli odcinał wszystkim ciałom głowy, aby upewnić się, że kobiety na pewno nie żyją. 
-Hektor! Mamy problem. Tu leży tylko 21 ciał a my paliliśmy 22 kobiety- zwrócił się do szefa gdy skończył.
-Co?! Kogo brakuje!- ryknął rozwścieczony łowca.
-Twojej żony- wyznał Olivier. Hektor wpadł w szał. Wyzywał ją od najgorszych i przysiągł, że osobiście ją znajdzie i odetnie jej głowę. Dwaj mężczyźni nie zwracali uwagi na małego, przerażonego chłopca, który cichutko opłakiwał śmierć mamy. Czteroletnie dziecko nie rozumiało co stało się tej nocy, lecz jednego było pewne, kiedy dorośnie, znajdzie potwora który omamił jego mamę i własnoręcznie wyrwie mu serce. Tej pamiętnej nocy ojciec i syn złożyli obietnice, które całkowicie zmieniły ich dotychczasowe życie...



22 lutego 1998, Minnesota

Hektor i jego stowarzyszenie łowców jeździli po całej Ameryce w poszukiwaniu potworów i zaginionej kobiety. Po dwóch latach od tego pamiętnego wydarzenia zamieszkali w Minnesocie. Powoli tracili nadzieję, że kiedykolwiek ją znajdą. Hektor postanowił zrobić sobie krótką przerwę w poszukiwaniach i zatrzymać się w jakimś miejscu na dłużej. Jego dzieciom bardzo to odpowiadało. Sześcioletni już chłopiec szybko zaprzyjaźnił się z kolegami z sąsiedztwa a jego młodsza siostra, czteroletnia Abbigail często bawiła się w lesie. Hektor, Olivier i reszta łowców zajęli się zabijaniem miejscowych potworów. Trwała zima i napadało dużo śniegu. Już pierwszego dnia, NRŁ wpadło na trop kilku wampirów. Udało im się ustalić gdzie znajdował się najsilniejszy z nich. Chłopiec był bardzo ciekawski i chciał iść na polowanie razem z ojcem. Hektor zgodził się. Od dawna chciał szkolić syna na swojego następce i stwierdził że będzie to znakomita okazja. Łowcy ruszyli do lasu. Podążali za śladami z krwi, które w śniegu były bardzo dobrze widoczne. Na jednej z polan znaleźli go. Istota pochylała się nad swoją ofiarą. Olivier strzelił z kuszy. Drewniana strzała wbiła się w plecy chłopaka. Ofiara krwiopijcy leżała bezwładnie na ziemi. Chłopczyk był bardzo ciekawy kim ona jest. Po długich włosach zorientował się, że to dziewczyna. Im bliżej do niej podchodził tym bardziej był przerażony. Ta mała istotka wydawała się mu znajoma. Gdy stanął w odległości 1m był już pewien, że to jego siostra. Z oczu popłynęły mu potoki łez. Łowcy mieli wbić drewniany kołek w serce wampira gdy nagle ciało krwiopijcy zasłoniła młoda dziewczyna. Jej ciało zostało przebite na wylot a istota korzystając z chwili nieuwagi Hektora, uwolniła się i uciekła. Carlos był wstrząśnięty tym co zobaczył. Stracił kolejną osobę, którą kochał. Następnego dnia Łowcy opóścili miasto. Rozpoczęli na nowo swoją wędrówkę po stanach. Od tamtego czasu mały Carlos całkowicie zamknął się w sobie. Stał się taki sam jak ojciec. Zimny, bezwzględny, okrutny...

***

Witam wszystkich! Oto pierwszy rozdział. Wiem, że zaczęłam dość drastycznie ale następne rozdziały będą raczej bez ofiar śmiertelnych... no nie wszystkie. W każdym razie liczę na wasze komentarze. Mam nadzieję, że tutaj będzie ich więcej niż pod prologiem ;) Następna notka pojawi się w piątek.
Pozdrawiam, Ni Na

2 lutego 2014

Prologue

Prologue

Pełnia księżyca. Dla ludzi jest to normalne zjawisko jednak dla istot nadprzyrodzonych jest to jedna z najpiękniejszych ale i najniebezpieczniejszych rzeczy na świecie. Od wielu wieków czarownice, magowie i wiedźmy wykorzystywali niezwykłą moc księżyca do większości czarów. Dla wampirów to jedyne nieszkodliwe światło. Upadłe anioły czerpią z niego swoją moc, a zwykłe anioły wykorzystują księżycowe kamienie do przewidywania przyszłości. Jednak największe znaczenie ma on dla wilkołaków i zmiennokształtnych. To niezwykłe przyciąganie, ta moc, blask, dają im możliwość przemiany w groźne stwory. Ludzie od zawsze żyli z tymi istotami nie wiedząc z kim tak na prawdę mieszkają. Tylko nieliczni wiedzą o wszystkim. Wtajemniczeni zwą siebie Łowcami i dążą do tego, aby całkowicie zniszczyć istoty nadprzyrodzone. Jednak to nie o ludziach jest ta historia. Anabell Conyckut, z pozoru normalna nastolatka mająca wielu przyjaciół. Nikt nie wie, jaką tajemnicę skrywa ta dziewczyna. Carlos Wood, wychowywany przez ojca- Łowcę. Bardzo tęskni za siostrą i nienawidzi potworów za to co zrobiły jego matce. Jest gotów pójść w ślady ojca żeby pomścić zmarłych krewnych. Nastolatkowie muszą codziennie zmagać się z wyzwaniami jakie stawia im świat, nieświadomy niebezpieczeństwa jakie na niego czycha....

***

Oto prolog. Mam nadzieję, że się wam podoba. Zapraszam do zapoznania się z bohaterami. Proszę o komentarze, chcę wiedzieć czy ciągnąć to dalej. 
Pozdrawiam, Ni Na  xoxo